Kategorie
Codzienność. Śmiesznawe śmiesznostki. Czyli pokręcona codzienność i nie tylko.

„Umoczy umoczy”!, czyli Jantar 2019. :-)

Witajcie witajcie! Jak niektórzy wiedzą, wyemigrowałam sobie ostatnio na tydzień do Jantaru. Było super!
Byłam tam od 20 do 27 sierpnia.
Wyjechałyśmy po trzynastej. Miałyśmy wyjechać wcześniej, ale trzeba było się wyspać, dopakować, ogarnąć, i poznosić rzeczy. A, że u nas zawsze jest więcej rzeczy, niż ludzi, a co więcej, więcej rzeczy, niż potrzeba, 😉 to to znoszenie trochę trwało. U nas to rodzinne. Babcia ma tak samo. WIęc kiedy po nią przyjechałyśmy, trzeba było poogarniać jeszcze jej rzeczy.
Ludkowie, nie umawiajcie się ze mną na wyjazdy. 😀 Chyba, że chcecie trzymać swoje rzeczy na kolanach. I nie liczcie, że moja mama, kiedykolwiek, pojawi się gdzieś punktualnie.
Jeśli bierzecie pod uwagę te dwie rzeczy, i jesteście w stanie je zaakceptować, to. ja Was podziwiam…:D Kiedy zajechałyśmy do Jantaru, było po dwudziestej pierwszej. Masakra. Inteligencja nawigacji mnie przerosła. Jedziemy autostradą, a tu, skręć w lewo, następnie, skręć w prawo, kilka sekund później. Zawróć. 😀 Ogarnęłyśmy pokój, moja mama próbowała otworzyć lodówkę w drugą stronę niż logika nakazuje, przez co prawie ją zepsuła. Ale ostatecznie lodówka ostała się w całości, sukces!
Zostawiłyśmy babcię w pokoju, i jako narodowe łaziki wybrałyśmy się w poszukiwaniu plaży.
Do morza miało być bliżej, niż w zeszłym roku, a okazało się, że jest dalej. Nie ma to, jak być dobrze doinformowanym!
Pojeździłyśmy, moja mama doszła do wniosku, że jest, ciemno, i, tak jakby ona nie widzi plaży, wskazówek, a co więcej, nie wie gdzie jest. Ale za to widzi, gofry i lody. A więc zaparkowałyśmy samochód, w pierwszym widocznym, przeznaczonym do tego miejscu,i wybrałyśmy się na krótki spacerek.
Następnego dnia, zebrałyśmy się i wybrałyśmy na plażę. Szłyśmy przez las, bo miało być bliżej. I było, tyle, że babcia, nie chciała chodzić tamtędy, bo, do pokonania była wielka góra. CO dla babci było męczące, a dla mnie mało komfortowe, bo piaszczysta góra z korzeniami, jest trudna do przejścia, a zwłaszcza, gdy nie można patrzeć pod nogi. 🙂
Na plaży popolowałyśmy na kukurydziaża, którego, wyjątkowo, nie było, i poszłyśmy na spacer. Na którym zaczęły się dziać ciekawe rzeczy. Było zimno, a nawet bardzo zimno, na szczęście jeden jedyny taki dzień. A więc, szłyśmy z mamą zawinięte w koc, i wszystko było by super, gdyby nie to, że szłyśmy brzegiem morza, a koc szargał się po ziemi. Kiedy babcia zobaczyła przypływającą falę, wydała okrzyk, oburzonym głosem. Ejjjj! Bo umoczy umoczy! Miałyśmy ubaw z tego do końca wyjazdu.
Po odnalezieniu zeszłorocznych ścieżek, wybrałyśmy się na świeżo rozmrażanego dorsza. Tak tak, to też odkrycie z wyjazdu. Napisane było, świeży dorsz, znajomy mamy, jak mu to napisała stwierdził, że nie ma nad morzem w sezonie świeżych dorszy, a ciocia nam potem powiedziała, że jest zakaz łowienia. WIęc, generalnie, jeśli widzicie świeżego dorsza nad morzem, w sezonie, oznacza to tyle, że jest świeżo rozmrażany. Jeśli zaś nie widzicie przed nim napisu świeży, oznacza, że leży sobie długo. A to chyba gorzej, no nie? 😛
Kiedy wróciłyśmy z plaży, udałyśmy się do pokoju, sugerując się trzema białymi flagami, jedyny punkt charakterystyczny przy naszym hotelu..
Następnego dnia, również wybrałyśmy się na plażę. Hmmm. Nad morzem, to chyba norma. I również miała miejsce ciekawa sytuacja.
Najpierw, udało mi się upolować kukurydziaża. Dosłownie, w ostatniej chwili. Weszłyśmy na plażę, a on akurat uciekał, ale naczosy miałam. 🙂
Potem siedziałyśmy w ciszy, i jadłyśmy sałatkę. Na kocu obok nas urzędowały jakieś dwie dziewczynki. I w pewnym momencie, ciszę, przerwał głos, mówiący, "Zostaw mnie"! Ale to dziecko zrobiło to z taką ekspresją, że płakałyśmy z mamuśką ze śmiechu, przez co ja bym się udławiła. 🙂
Wieczorkiem wybrałyśmy się na zachód słońca. Mówiłam Wam kiedyś, że lubię je oglądać? 😛 Jeśli tak to dobrze, jeśli nie, to już wiecie. I dziwić się, że nie dogaduje się z poważnymi ludźmi. 😀
W piątek w dzień nie działo się nic szczególnego, bo, jak można się domyślić, wybrałyśmy się na plażę. A potem na obiad. Ja, wzięłam sobie FischBurgera, a to z kolei jest odkrycie z zeszłego roku.. 🙂 I nawet była w nim ryba, z ościami, co już mnie mniej ucieszyło.
Wieczorkiem zaś, wybrałyśmy się z mamuśką na karaoke. Było cudnie! Zbliżałam się do DJ-a, jak pies do jeża, rozkminiając, czy coś sobie zamawiać, czy jednak sobie odpuścić, i nie męczyć nikogo swymi wątpliwej jakości wykonami. Jednak mamuśka wygrała. Zamówiłam sobie "Małgośkę", nawet mam nagranie, ale uważam, że mi nie poszło. Odsłuch był straszny. Widziała to jedna osoba, i to był błąd, że jej pokazałam, bo podejrzewam, że we mnie zwątpiła. @Tajemnicza osobo, prawda? 😀 A tak poważnie, bywało lepiej, bywało gorzej, chociaż ja, jednak wolę to lepiej.
Wytańczyłam się, i wróciłyśmy do domu.
W sobotę mieli do nas dojechać Ziejka, i Kazik, czyli jej chłopak.
Pomijam fakt, że miałam z pięć nieodebranych połączeń, ale co dzwonił telefon, to mnie było nie po drodze, no cóż..
A potem miała miejsce cudna rozmowa, Młodzi szukali hotelu, a moja mama Ich kierowała.
Ale tam macie brązowy płot, po lewej stronie.
Ale tu nie ma brązowego płotu.
I Ziejka, skonsternowana, YYYYY, a może my mamy inne pojęcie brązowego?
Na co moja mama, wyczerpana tłumaczeniem. A może my mamy inne pojęcie lewej strony?
I tu, przydało by się opowiedzieć anegdotę.
Pewnego razu, Ziejka, wybrała się do naszej piwnicy, nie pamiętam po co, ale w każdym razie, mamy nie było w domu, a chciała, żeby coś jej dostarczyć. No więc mama kierowała Ziejkę, gdzie co jest. A teraz idź w lewo,
Poszłam, i nie ma!
Ale w moje lewo! Od tej pory, jak ktoś jej mówi w lewo, lub w prawo, zawsze się pyta, ale w moje czy twoje. 😀
Kiedy już wszystko poodnajdowałyśmy, wybrałyśmy się na plażę, i na zakupy, bo, doszłyśmy do wniosku, że czapeczki by się przydały, bo słońce, na dłuższą metę, może wypalić mózg. 🙂
Wieczorkiem znów zostawiłyśmy babcię, która wolała siedzieć w pokoju, niż eksplorować po nocy. I po raz kolejny, wybrałyśmy się na karaoke.
DJ nas poznał, przywitał się ze mną, przedstawił mi się, i skończyłam, śpiewając "Po prostu bądź" Manaamu. Nie wiem, jak mi poszło. Nie słyszałam się, a nagrania brak..
Potem z Ziejką zaśpiewałyśmy "Spowiedź", totalny spontanik, ale było, Hmmm, powiedzmy, że jakoś. Ja zapomniałam tekstu, a odsłuch był gorszy niż dzień wcześniej.. Potem, wybrałyśmy się na lody, gdzie, wkręcałyśmy Panu, że jesteśmy pod wpływem, i że jesteśmy Januszami. 😀
W niedzielkę, żeby tradycji stało się zadość, oczywiście, wybrałyśmy się na plażę. Ale, nadarzyła się pewna nowość, postanowiłam sobie, że się wykąpie.
Czy było to mądre, nie wiem. Ale, odkryłam kilka rzeczy. Np. to, że nie muszę chodzić w opasce, i rozpószczonychwłosach. Mogę chodzić w koku, na czubku głowy. I nawet nie wyglądam jak jełop!
Potem poszłyśmy na obiad, a potem, na pamiątki. Gdzie, moja babcia, kupiła mi fajną foczkę. A co to jest foczka? A no podusia. 😀 Jako, że mi jest wiecznie za nisko, a mój kotek, którego mam w użytku od lat ośmiu, jest już nieco zniszczony, to stwierdziłam, że warto nabyć coś nowego. Pomijam fakt, że przez cały tydzień w hotelu, spałam na płaskiej poduszce, po tylko taką dali, a ja nie wzięłam żadnej ze sobą..
Wieczorem, znów wybrałyśmy się na karaoke. Ostatnie niestety.. Ale przez to, że było to ostatnie, DJ, był mocno, mocno wstawiony. Więc najpierw śpiewałam "Baśkę" z moją Ziejką, potem śpiewałam coś z nim, ale nie pamiętam już co. A potem śpiewałam "Ale to już było", i na siłę "Małgośkę", do której mnie zmusił. A potem koło mnie siedział, i tu, niestety, nie cieszyłam się z mojej postury, bo ja siedziałam normalnie, a on, mimo to, zmieścił się koło mnie na krześle, a był nieco grubszy. Taaa, to już wiecie, ile miejsca potrafię zajmować. 😀
W poniedziałek, coby trochę odmienić, pojechałyśmy do Rumi, do mojej cioci.
Weszłyśmy na górę, usiadłam sobie, i ciocia stwierdziła, że powinnyśmy coś zjeść. Ci co mnie znają, wiedzą, że jestem niezbyt chętna do jedzenia. Ale zjadłam najlepszą zupę pomidorową na świecie! A potem, potem zdarzyło się coś, co byłam pewna, że się nie uda. Czyli, spotkałam się z Pajperem! Dogadywaliśmy się, i nie mogliśmy się dogadać, ale się udało.
Kiedy siedzieliśmy sobie u cioci, pokazałam mu swój nowy Image, czyli mojego koka. A potem padło magiczne pytanie.
"Kingo, a co się stanie, jak tego koka rozwiążę?".
Hm. Sprawdź!
I, przyznam szczerze, że, Dawidzie, jestem CI bardzo wdzięczna, że mi go rozwiązałeś, bo odkryłam, że moje włosy da się ułożyć inaczej, i że mogą być troszkę pofalowane. <3 Związałam sobie ogonek, i zaczęłam się bawić sznureczkiem od worka. Czyli magicznego wynalazku, który, jak się go założy na ramię, może być torbą, jak się założy na plecy, plecakiem, a jak się weźmie w rękę, to torbą podręczną. Sznureczek zepsułam, ale Dawidowi udało się go naprawić. 🙂
Odprowadzając Dawida, odkryłam, że w Rumii jest mapka dworca. Rumia Janowo, to malutka stacyjka, która nawet nie ma swojej budki dworcowej, a mapka jest, i to taka, że dużo na niej widać. Nie to, co u nas na dworcu ,gdzie zrobili litery brajlowskie, płaskie. Pozdrawiam Ich.
Potem z ciocią pojechałyśmy nad morze. Przepłynęłyśmy się rowerkami wodnymi, i wróciłyśmy do cioci.
Zjadłyśmy obiad, i pojechałyśmy do Jantaru, coby zrobić grilla.
Siedzenie na plaży do dwunastej w nocy, jest cudne! Zwłaszcza w dobrym towarzystwie..
We wtorek wstałyśmy, uzmysłowiłyśmy sobie, że właściwie, to powinnyśmy się spakować, i poszłyśmy na plażę.
Kiedy leżałam na kocu doszła do mnie bardzo przykra wiadomość..Chwilkę się pokąpałam, i poszłyśmy na obiad. Po czym, wróciłyśmy meleksem do domu.
Ogólnie rzecz biorąc, wyjazd uważam za bardzo udany.
Pozdrawiam Was, i zachęcam do komentowania!

Kategorie
Codzienność. Śmiesznawe śmiesznostki. Czyli pokręcona codzienność i nie tylko.

O wszystkim i o niczym, oraz kilka przemyśleń. Z dedykacją dla P.W. :-) Czyli osoby, która wierzy we mnie nawet wtedy, gdy ja w siebie nie wierzę. ;)

Witajcie witajcie! Co tam ostatnio u mnie? Są wakacje, więc wypadało by pogadać o wszystkim i o niczym.
Parę wpisów już zaczęłam tworzyć, też z tego typu, ale coś poszło nie tak. 😉 Co ostatnio porabiam? Orientacja orientacja i orientacja. Żyje tym, i bardzo sobie to chwalę.
Z Panią widuje się dwa razy w tygodniu, ale laskę widuje znacznie częściej. 😉
We wtorek np. byłam sobie z Ziejką w stowarzyszeniu. Było bardzo ciekawie. Zwłaszcza zważając na to, że ona nie zna stron, więc kierowała mnie na oko.
Więc było albo Dobrze. Albo, Nie, lepiiej tak nie idź, jak idziesz, bo ulica, słup, budynek, albo cóś. 😉 Nie za każdym razem była w stanie mnie uratować. 😉 Do stowarzyszenia doszłyśmy w całości. Nawet sama wsiadłam do autobusu, i żyje, pasażerowie wszyscy też, więc nie jest źle.
😉 Wracając ze stowarzyszenia, szłyśmy po bardzo nie równym c`hodniku, po wiadukcie, i gdzie się tam jeszcze tylko dało.
Pomijam fakt, że np. skakałam z krawężników, bo ich nie zauważałam, a Ziejka zapominała, żeby mnie o nich informować. Bo, przecież powinnam je znajdować laską, ale to, że powinnam, nie oznacza, że znajduje. 😉
W środę zaś, miałam orientację, o której kiedyś na pewno pojawi się duży wpis, co, jak, dla czego, czego się nauczyłam, a czego mniej.. Co pojęłam, a co jeszcze nie bardzo. ;)D Przyznać muszę, że jak na razie więcej pojęłam niż nie, co zawdzięczam tylko i wyłącznie Pani. Pozdrawiam z nadzieją, że Pani to przeczyta, a może nawet skomentuje. 😉 <3
Po orientacji stwierdziłyśmy z mamuśką, że spotkamy się ze znajomymi, którzy przybyli aż z Irlandii. Plan się udał, i pojechaliśmy nad wodę, zjeść rybę. Było cudnie. Kaczki, ryby, karpie, mniej ludzi, więcej ciszy.. Bardzo sobie to cenię. Rybka też smaczna, więc bardzo mi się podobało.
W czwartek zaś, spędziłam cały dzień z moją Ziejką. Rano pojechałyśmy do urzędu, ona musiała, ja na szczęście nie, bo, urzędów nie lubię, ale stwierdziłam, że się z nią wybiorę, bo, ona nie lubi tak bardzo, jak ja, albo i bardziej. 😉
W każdym razie, nagle się okazało, że jest ewakuacja, a ja siedziałam sama, gdzieś na korytarzu, czekając na Ziejke. I rozkminiałam, czy tak w zasadzie, to ktoś mnie weźmie, czy spalę się razem z elektroniką. 😉
Ziejka stwierdziła, że ewakuacja mocno oszukana, bo, nie było straży pożarnej. 😉
Część ludzi wyszła, druga część siedziała, i rozkminiała co się dzieje. My, raz byłyśmy w pierwszej grupie, raz w drugiej. 😉
Potem poszłyśmy do pewnej Kasi. Kinga była umówiona, ja nie. WIęc zdziwienie Kasi mogło być spore, ale na szczęście nie było. 😉 Ucieszyła się. Ja też, bo dawno jej nie widziałam.;) Kasia, ma dwójkę dzieci. Aurelkę, o której bardzo dużo słyszałam, gdy Kasia pracowała w stowarzyszeniu, i Macieja, o którym słyszałam jeszcze więcej, od mojej Kingi. ;)BO to jej przyszły mąż, dwadzieścia lat młodszy. 😉 U Kasi posiedziałyśmy i się pośmiałyśmy, bo Kasia jest tak samo pozytywną osóbką, jak my. 🙂
Potem z mamą i Ziejką, wybrałyśmy się nad wodę. Fajnie było, gdyby nie to, że nie spałam ponad dobę, i nie bardzo wiedziałam co się dzieję. Przeszłyśmy się na spacer, po czym położyłyśmy się na molo, i patrzyłyśmy w niebo. YYYY. Tak tak, ja powiedzmy, że też. 😛
Było super, gdyby nie to, że bardzo mnie słońce raziło. 🙂
Później wróciłyśmy do domu, i byłam najszczęśliwszą istotą pod słońcem, bo, nie tylko mogłam odpocząć od słońca, ale także od świata i ludzi. 🙂
Chwilkę byłam sama w domu. Potem wróciła Ziejka, więc musiałam wstać, otworzyć jej, ogarnąć siebie i otoczenie, i mogłam iść spać, tak na poważnie. Pamiętam, że przez chwilę gadałam głupoty, bo jedno myślałam, drugie mówiłam, a trzecie powinnam mówić. ;)A Ziejka zadawała trudne pytania.
Zaraz potem usnełam.
A w piątek, piąteczek, piątunio, byłam jeszcze szczęśliwsza, bo prawie się wyspałam i cały dzień siedziałam trochę z dziewczynami, i trochę sama. 😉
Miałyśmy iść z Ziejką na orientację, ale Pani zadzwoniła, że nie może, budząc mnie przy okazji. 🙂 No, to już wiecie, dla czego wyspałam sie tylko prawie. 😉
A na koniec kilka przemyśleń. Również związanych z orientacją.
Ci co mnie znają, wiedzą, że raczej w siebie nie wierzę, w związku z czym, Ostatnio rozkminiałam to, że Pani zamiast mówić mi, że się zgubiłam, i że robię coś źle, chwali mnie za to, jak się odnalazłam, 😉 czym dodaje mi pewności siebie, za co jestem bardzo bardzo wdzięczna. 😉 Choć i tak zazwyczaj nie wierzę, że mi się uda, że dotrę do celu, że się nie zgubię, i że będzie dobrze. ;)Nie jest na szczęście tak, że rezygnuje, bo mi się nie uda, ale Podchodzę do wszystkiego ze świadomością, że raczej będzie źle, i że inni zrobili by to lepiej. 😉 CO jest męczące na dłuższą metę. 😉 WIęc staram się to zmieniać, a tacy ludzie jak moja Pani… bardzo mi pomagają. 😉 Pozdrawiam Was i zachęcam do komentowania!

Kategorie
Codzienność. Śmiesznawe śmiesznostki. Czyli pokręcona codzienność i nie tylko.

Wpis spóźniony o miesiąc, czyli o cudownym Weekendzie w szalonym towarzystwie. ;) Doczekaliście się!

Uwaga. Wpis opowiada o czasie od 19, do 23 czerwca. Przepraszam, że wstawiam dopiero teraz, ale jakoś nie mogłam się zmobilizować, żeby go poprawić i wrzucić. 😉

Witajcie. Poproszono mnie, żebym stworzyła wpis, więc się biorę. 😉 Co tam ostatnio u mnie? Z ciekawszych rzeczy… W środę, miałam zakończenie roku. 😉 Było bardzo sympatycznie, choć też trochę smutno. Ukończyłam szkołę podstawową z wyróżnieniem, czyli po polsku z czerwonym paskiem. A co najśmieszniejsze? Ja nie wiedziałam, że mam pasek! Wyszłam ze szkoły z przekonaniem, że zabrakło mi tych moich sławetnych pięciu setnych. Zapomniałam na śmierć, że podochodziły nam przedmioty ze starszych klas 😉 Pierwszym elementem zakończenia, była akademia. A w zasadzie to bardziej gala wręczania nagród. Nasza szkoła, nosi imię Orła białego, w związku z czym, rozdawano nam orzełki. W różnych kategoriach. Ja np. dostałam orzełka w kategorii muzyk roku, nawet był opisany w brajlu, za co dziękuję moim kochanym Paniom, :-* Po akademii udaliśmy się do klas. 😉 Pani wychowawczyni nas pożegnała, wręczyła nam świadectwa i dyplomy, i mogliśmy iść do domu.
Prezenty..
Dostałam kilka rzeczy, dla tego nie mówiłam po kolei, bo, szczerze mówiąc, nawet nie pamiętam co kiedy. W każdym razie, najpierw na pewno podeszła do mnie pani od WF-u, która dała mi szczurka, robionego na drutach, o ile kojarzę, albo na szydełku. What ever. Bardzo mnie to ucieszyło, ponieważ kiedyś, gdy Pani pokazywała mi takie różne pierdółki, wyraziłam ciekawość, jak wyglądał by taki szczurek, jak widać, szybko miałam okazję zobaczyć. 😉 Od moich Pań, dostałam trzy tomy książki, Pani Aniu , dziękuję, że chciało się Pani to drukować i nad tym siedzieć, ja wiem jak działa ta drukarka! 😉 .Poza książką i szczurkiem, dostałam jeszcze misia i dyplom, ale szczerze mówiąc, nie pamiętam skąd ten pluszaczek. Wiem, że jest ładny, puchaty, i ma fajny sweterek. Dziękuję! <3 Mam nadzieję, że niczego nie pominęłam. Potem, w czwartek i piątek, nie działo się nic szczególnego. Nadrabiałam zaległości w nic nie robieniu. 😉 W sobotę rano, wyjechałam z domu. Drogi Arturze, Pani Dominiko, dziękuję wam, że ze mną pojechaliście, i dostarczyliście mnie we właściwe miejsce. 😉 Pani Dominika, wzięła pieska, Tuptosława. :-), więc było ciekawie. Próbowałam go trzymać na kolanach, ale robił żyrafkę. Siadał i wyciągał głowę do góry, najwyżej jak potrafił, ale i tak był za mały, żeby wyjść z torby. Biedak… Mimo to, układanie go we właściwej pozycji co chwilę, było męczące, zwłaszcza, że chciałam napisać SMS-a. 😉 Pierwszym miejscem, w które się udałam, był dom Papirka. 🙂 Posiedzieliśmy trochę razem, udaliśmy się na spacer, wypiliśmy mrożoną kawę itp. Dziękuję! Potem padła propozycja, żeby spotkać się z Dimą, kolegą Papierka. Jako, że rozmawiałam z nim przez telefon, stwierdziłam, że chętnie poznam go w realu. Warto było! Zanim jednak pojechaliśmy, słuchaliśmy muzyki, z folderu o wdzięcznej nazwie, "Piosenki na studniówkę". Ludzie, czego tam nie było? Od diska z pola, przez jakieś czeskie piosenki, regge itp, aż po "Dumkę na dwa serca". 😉 Bardzo fajnie było. 😉 Wieczorem, pojechaliśmy metrem na Młociny. YYY. Nie ważne, że do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy gdzie mamy wysiadać, czy w centrum, czy na Młocinach, dobra, w sumie, to tylko ze dwadzieścia minut różnicy, jakieś 10 stacji, może trochę mniej. W każdym razie, ostatecznie pojechaliśmy na Młociny. Mam zaliczoną całą pierwszą linię, jeeeeej! Było bardzo sympatycznie. Pogadaliśmy, zjadły nas komary, i mogliśmy wracać. I tu przeniesiemy się o godzinkę do przodu.. Kto kiedykolwiek był u Papirka, wie, że u niego jest dotykowy domofon. Zawsze mam ubaw, jak Papir wpisuje kod, ale tym razem miałam wyjątkowy, bo staliśmy piętnaście minut, a jednorazowe wpisanie kodu zajmuję Hmm, no nie wiem, pięć sekund? Dobra, przyjmijmy, że do dziesięciu. No i co w tym takiego śmiesznego? Papier wcale nie mógł go wpisać! Za każdym wpisaniem, leciało albo jakieś magiczne słowo, albo westchnięcie, i odejście na chwilę od ściany, może się namyśli i zadziała! Okazało się, że papir, inteligent. Wpisywał jedną cyferkę źle, i z uporem maniaka powtarzał tą samą kombinację. Kiedy wróciliśmy, rozmawialiśmy jeszcze chwilę. W niedzielę rano, wybraliśmy się na kebaba. To nic, że zgubiliśmy się chyba na każdym kawałku trasy, na którym tylko dało się zgubić. PO czym okazało się, że kebab jest zamknięty. Apropo, przypomniało mi się, że w sobotę, dzień wcześniej, prowadziłam Mateusza do lodziarni, on mi mówił gdzie mam iść, a ja prowadziłam. Oczywiście, że nie trafiliśmy! Ja nie wiem, jak my to zrobiliśmy, ale przeszliśmy, i nie zauważyliśmy, to znaczy ja. 😉 Dobra, w niedzielę po kebabie, wybraliśmy się na spotkanie z Profesorem Idiotą. Ja się dziwię, że Warszawa jeszcze jest w całości. Stoimy w centrum, i szukamy się wzajemnie. Daaaaaaaaaawid! "Tu jestem". Dobra, odnaleźliśmy się. Następnie udaliśmy się na Powiśle, tak więc, miałam okazję poznać, zdaniem papierka najgorsze schody świata, Świętokszyska się kłania, nie wiem czemu według niego są takie złe, dla mnie są normalne, jak każde inne. Zaliczyłam także fragmencik drugiej linii metra, tam są lepsze hale! Gdyby nie to, że jest pięć, czy siedem filarów. Nie pamiętam dokładnie. Fajny punkt orientacyjny, ale, za dużo chyba. Na powiślu miało miejsce kilka ciekawych dialogów. Pomijając to,że oczywiście po drodze musieliśmy spotkać hulajnogi. Pierwsza rzecz, Dawid mi groził!
Dawid – Jesteście głodni, zamawiamy coś?
Papier – Kinga jest głodna, nie jadła śniadania.
I tu włączyłam się ja – Ani kolacji.
Na co Dawid zareagował, Kinga, ja mam tu 10 gram paliwa rakietowego, wystarczy to, żeby to wszystko wysadzić, więc lepiej uważaj na słowa". YYYYY. Żałuję, że nie powiedziałam czegoś więcej, bo, zobaczyła bym paliwo! 😛 Potem, udaliśmy się na stare miasto, było cudnie! Było kilku grajków, najbardziej jednak zapadła mi w pamięć osoba grająca na skrzypcach "Konte partiroę Boccelliego, oraz Pani grająca na pianie i śpiewająca moje ukochane "Over the Rainbow". Bardzo żałuję, że żadne z nas, nie miało pod ręką żadnego nagrywadełka. Miała tam miejsce jeszcze jedna ciekawa sytuacja. Ci co mieszkają, lub bywają w Warszawie to wiedzą, że jest tam moda na elektryczne hulajnogi. Mogę się pochwalić, że ja na takiej jechałam. Jakiś bardzo światły człowiek, postawił hulajnogę na środku hodnika, nie wnikam czemu, no w każdym razie, ja tak idealnie stanęłam, że się kawałek przejechałam, D Ale że szliśmy we trójkę, to dalej szłam normalnie, a szkoda. Potem pojechaliśmy na kabaty, i piliśmy mrożoną kawę. Rozmawiając o autorach książek, Eltenie, laskach, ludziach itp. Ogólnie, weekend był cudowny! <3 Pozdrawiam, i życzę miłego czytania, specjalnie na końcu. Dajcie znać, bo jestem ciekawa ile osób dotrwało do tego momentu. 😉

Kategorie
Codzienność. Śmiesznawe śmiesznostki. Czyli pokręcona codzienność i nie tylko.

Poznałam Patryka Vegę! Czyli o balu słów kilka i nie tylko.

Uwaga! – wpis opowiada o czasie od 19 do 24 maja. Najpierw miało być nagranie , i zapowiedź z obietnicą wpisu. Ale nie mogę go wstawić – nagrania w sensie 😉 więc dziele się z wami wpisem. Pozdrawiam i życzę Miłego czytania!

Witajcie. Obiecałam wpis o planie, to się wywiązuję!
Jak już wiecie, w niedzielę byliśmy z chórem w Warszawie, na planie filmu "Small World". Było cudownie! Miałam zaszczyt stać obok głównej aktorki, także, będzie mnie widać! W poniedziałek wróciłam do szkoły, niestety. Ostatnio ciągle, albo byłam chora, albo coś mi było, albo nie miałam siły, No masakra jakaś. A wszystko przez ten strajk, który mnie totalnie z rytmu wybił, i chyba nie tylko mnie. Zaczęliśmy historią, na której mnie nie było. Wiem, to straszne! 😛 Ale tym razem nie z mojej winy, Pani miała wycieczkę, więc mieliśmy spokój. Potem było EDB, przedmiot sam w sobie, bardzo pasjonujący. Gdybym mogła iść dalej w tym kierunku jakoś, to bym skorzystała za pewne. Ludzie! Mówię wam, słuchanie o pierwszej pomocy, o atakach terrorystycznych, o zagrożeniach maści wszelakiej, what ever, jest piękne, a jakie mądre i ciekawe przy okazji…. TO nic, że od miesiąca próbujemy z koleżanką zaprezentować prezentacje. YYYYYY. Przedstawić prezentację, no nie ważne. W każdym razie, pani nie było pół semestru niestety, i teraz jest jak jest. Ocen nikt nie ma!
Następnymi przedmiotami były dwa polskie, na których omawialiśmy tekst. na pierwszym, wiersz "Wiosna w Milanówku" autorstwa Jarosława Marka Rymkiewicza, piękny utwór tak swoją drogą, a potem na drugiej godzinie, uczyliśmy się pisać listu motywacyjnego. Później były niemiecki i matma, ale nic ciekawego się na nich nie działo. A potem przyszło pisanie pracy domowej. Się uśmiałam. Dla czego_? Piszę ten list motywacyjny piszę, piszę i Hm. Nie mam argumentów, nie mam doświadczenia, no nic nie mam, ale nie ważne. Weźcie mnie! Ja jestem dobrym pracownikiem, kandydatem, what ever. Ja się wszystkiego nauczę. 😛 A tak poważnie, parę osób uświadomiło mi, co robię dobrze, i co mi się może przydać, w takim miejscu. Ogólnie trzeba było się wcielić w animatora dla dzieci. Pasjonujące, co nie? 😛 Następnie nadszedł wtorek. Pierwszym przedmiotem była historia, na której Pani zrobiła nam ostatnią kartkówkę. Pewnie nie była by ona ostatnia, ale tak się śmiesznie złożyło, z korzyścią dla nas, dla Pani mniej, że już skończyliśmy podręcznik. 😛 Pozdrawiam panią od historii, choć wiem, że raczej nie czyta. Napisałam wszystko, ale to, że napisałam, wcale nie oznacza, że moje odpowiedzi są zgodne z prawdą. Sama dla siebie, byłam jakaś taka mało przekonująca wtedy. Potem nadszedł angielski, na którym prawdę mówiąc nie pamiętam, co robiliśmy, więc wychodzę z założenia, że nic szczególnego, skoro uszło to mojej uwadze. Ale mogę się mylić. Potem była geografia, na której miał być sprawdzian, ale klasa ubłagała panią, żeby przełożyła. HM. Na ich miejscu, ja bym nie próbowała. Potem był WF, na którym poznałam cudowną Panią Kasię. Niesamowita jest, myślę że sporo się o mnie dowiedziała, może nie o mnie typowo, ale o osobach niewidomych. I o tym, jak my tak właściwie funkcjonujemy. 😉 Pani Kasiu pozdrawiam, i dziękuję za mile spędzoną godzinę. <3 A może kiedyś pani to przeczyta? Potem mieliśmy polski, na którym ja osobiście siedziałam i płakałam ze śmiechu.
Pani – Hm. Dla czego jest tylko pięć osób?
Klasa – bo oni mają poloneza.
Pani – a to czemu ich nikt nie zwolnił?
Po czym wyszła z klasy, chwilę potem zmieniła zdanie, wróciła i rzekła A dobra, co ja będę za nimi chodzić, niech tańczą! 😛 Popłakałam się, ze śmiechu oczywiście. Ogólnie na polskim omawialiśmy tekst "Piękne twarze', albo coś w podobnej konwencji. Pani Małgosiu pozdrawiam, bo wiem, że Pani czyta. Jak się dowiedziałam, to zawał na miejscu. D Potem był piękny przedmiot zwany fizyką. Jezusie. Co tam się działo! Naszym zadaniem, było ogarnięcie kart pracy, i całą lekcję się wszyscy kłócili, czy robimy na ocenę, czy nie. Jedni chcieli tak, drudzy tak. Nam się nie dogodzi! Pani chyba wyszła z tego samego założenia, bo zrobiła tak jak myślała, że chcę. D Ostatnim przedmiotem była chemia, na której oglądaliśmy, słuchaliśmy, i czytaliśmy prezentację. Fajnie było, zwłaszcza, jak się biło brawo przed prezentacją przez dziesięć minut, aż się pani wkurzała, że jak tak dalej, pójdzie, to nie zdążymy!
W środę i czwartek nie działo się nic szczególnego, poza tym, że w środę straciłam szczurka, przykre doświadczenie. W piątek zaś, miał być wielki dzień. Zaczęłam rewalidacją o siódmej piętnaście. Bardzo nie lubię wstawać o tak wczesnej porze, a zwłaszcza, kiedy muszę funkcjonować cały dzień, i iść na bal. 😉 Na rewalidacji pogadałam z Panią, a potem poszłam na okienko do biblioteki. Na którym Pogadałam, i pośmiałam się z pewną Panią Kasią. Pani Kasia wie. <3 Dziękuję! Potem mieliśmy polski, na którym dostałam ocenę celującą za opowiadanie tekstu. Jeśli będziecie chcieli, opowiem wam go na blogu, i sami ocenicie. A tekst wrzucę w komentarzu. Potem nastąpił WOS na którym obecne były całe trzy osoby, żeby nie powiedzieć nie całe. Yyyyy. Puł np. 😉 Potem był niemiecki, o tym jak gdzie docierać w szkole, a także jak poruszać się po szkole, po budynku, po wyjściu z budynku. itp. Dużo tego. Później mieliśmy matmę, bardzo ciekawy i lubiany przez nas przedmiot. Była luźna lekcja. Jak weszłam, to nie uwierzyłam. Spóźniliśmy się z kolegą, bo byliśmy w sklepiku, a pani na to : "O! Na zakupach byli, i mnie nie spytali, czy by mi coś nie kupić. Nie ładnie tak". Pani Kasiu pozdrawiam. Hm. To trzecia Pani Kasia, którą pozdrawiam w tym wpisie, czy ze mną jest wszystko OK? 😀 Po szkole, był bal. Było bardzo sympatycznie. na początku wszedł pewien pan i mówi, "Poloneza czas zacząć : "YYYYY, Przepraszamy, mamy jakiś problem". Minęło dziesięć sekund poloneza, a pół szkoły. Hmmm, to już koniec? Potem przemawiała pani dyrektor : "Kochani! Życzę wam fajnej zabawy do białego rana. Tylko błagam was – i tu łamiącym się głosem, nie pijcie alkoholu!". Popłakałam się ze śmiechu. Potem przemawiali przewodniczący, i wręczali statuetki dyrekcji, zapomnieli o jednej Pani, a konkretniej pomylili się w zapisie. Więc przeczytali, ta już ostatnia, po czym. Hm, wiemy że miała być ostatnia, ale przyznaliśmy jeszcze jedną. D Potem miały być zdjęcia klasowe, więc podeszłam do pani Ani.
K2 – Pani Ania stoi przed tobą,
Ja aha.
K2. Patrz się na nią, to Cię zobaczy
YYY. I rzeczywiście, zobaczyła! I było "O! Kinga! Co się czaisz"? <3 Dziękuję. Na zdjęciach Pani Ania cały czas oskarżała mnie, że się nie uśmiecham. Po zdjęciah był poczęstunek i tańce. Cudnie było! Pani Aniu, Pani Małgosiu, pani Dominiko. Dziękuję wam bardzo, że znalazłyście dla mnie chwilkę. Pani Ania próbowała nauczyć mnie tańczyć, ale yyyyyyyyyy chyba coś poszło nie tak. Pani Gosia zaś stwierdziła, że umiem tańczyć, Hm. Nie zgadzam się z tym, ale to raczej mój problem. 😉 Pani Dominika zaś, była mistrzynią tańca, więc pani Ania pokazywała mi jej ruchy, przy czym było śmiechu co nie miara. W następnej kolejności dziękuję mojej K2. Że przyszła, że mnie wzięła, i że była wysłannikiem diabła. D Chciałam sobie zrobić zdjęcie z Panią Anią, więc K2 podchodzi i mówi, Pani Aniu, jestem wysłannikiem diabła. A Pani Ania takie, cooo? Potem wzięli mnie do siebie ludzie z klasy, też wam dziękuję. Pozdrawiam Mateusza, który mnie przecenił. D OO, Kinga jak ty fajnie tańczysz! Na końcu był taniec – Belgijka. Płakałam ze śmiechu jak się uczyłam.. Cztery w przód, cztery w tył od siebie, do siebie zmiana miejsc, od siebie do siebie zmiana miejsc – w tym sensie, że partnera. I tak o to cała sala tańczyła z niewidomą dziewczynką. D Jedni się fajnie bawili, drudzy jak mieli tańczyć ze mną, to stawali i myśleli. Ale na prawdę byłam zdziwiona tym, jak wielu się odważyło. Pozdrawiam wszystkich, wymienionych w tym wpisie, i jeszcze raz, wam dziękuję.

Kategorie
Codzienność. Śmiesznawe śmiesznostki. Czyli pokręcona codzienność i nie tylko.

Ktoś mnie odwiedził! Czyli nagranie z mikrofonów binauralnych.

EltenLink