Kategorie
Codzienność.

Wakacyjne aktywności i strrasznie dużo planów.

Dzień dobrrrry! 🙂
Mam czas i chęci więc piszę. 🙂
Bardzo ładnie proszę o komentarze, bo chciałabym wiedzieć kto czyta, także milczących do tej pory zachęcam do ujawnienia się. 😉
Lipiec u mnie w tym roku jest znacznie mniej aktywnym miesiącem, na sierpień mam mnóstwo planów, i strrrasznie dużo rzeczy, które koniecznie muszę wtedy zrobić.
Ostatnio był u mnie Papier, dużo miłych rozmów i sympatycznego czasu. 🙂 Udało nam się między innymi okiełznać Asusa, któremu na początku ciężko szła współpraca z nami.
Najpierw zaczął do nas mówić po angielsku, no problem, ogarniemy.
Gorzej, że potem jako wybrany język był polski, a on dalej mówił po angielsku, i jeszcze bezczelnie oznajmiał z tym swoim brytyjskim akcentem, że wybranym językiem jest polski. Prześmiesznie to brzmiało w jego wykonaniu.
Udało mi się też przestraszyć telefon, ale tym razem nie mój.
Papier sprawdzał coś lookoutem, jest to aplikacja dla nas, za pomocą której można np. odczytać treść dokumentu, czy napis na czymś. Powiem Wam, że całkiem dobrze się sprawdza. 🙂
W każdym razie, jeśli jest ciemno, telefon włącza latarkę, żeby lepiej widzieć. 😉
Ja Papier zrób coś, ta latarka strasznie mi daje po oczach.
Telefon – Jest ciemno, latarka wyłączona.
Bardzo ładnie się zachował. 😉 Może widział jak się zwracam do Asusa i nie chciał doświadczyć tego samego. 😀
Ostatnio też dużo chodzę po lekarzach, bo trzeba wszystko pokontrolować.
Niby jest w miarę OK, ale chyba nie do końca. Byłam np. u okulisty, teoretycznie nic się nie dzieje, , a oczy dalej mnie bolą, ale większą zagadką są testy alergiczne.
Nie wyszło mi uczulenie na żadną z roślin, a w okresach kiedy pyli dużo rzeczy mega źle się czuję, albo mam alergię na to, czego nie ma w testach, albo przyczyna jest jeszcze inna, zobaczymy co powie doktor.
Teraz czeka mnie następna partia testów i jeszcze pewnie parę różnych wizyt.
Z przyjemniejszych rzeczy weekend spędziłam w Sandomierzu.
Dużo łaziliśmy po rynku, odwiedziliśmy też jakiś bardzo wysoki budynek, w którym można było podziwiać widoki. 😉 Oczywiście bardzo chętnie skorzystałam z tej aktywności. 😉
I chyba uaktywnił mi się chwilowy lęk wysokości, starałam się nie patrzeć w dół, ale to niewiele pomagało. 😛
Oglądałam też makiety, i zastanawia mnie, dlaczego brajla który jest na nich umieszczony tak ciężko się czyta. 😀
Mieliśmy też kilka przygód, zmęczeni podróżą poszliśmy do restauracji, okazało się że nie ma tam mięsa, i tak właściwie to nie ma, nic. 😀
Potem co poniektórzy mieli chęć na gofry, ale ich też nie było.
No więc chęć ta przerodziła się w ochotę na ciasto, którego również nie udało nam się dostać. 😀 Skończyło się na lodach. Ja akurat nie jadłam, w ogóle ostatnio jestem jakaś antylodowa, mogło by tak zostać. 😀
Uczestniczyliśmy też w przejażdżce meleksem, całkiem fajne doświadczenie, szkoda tylko, że jest tak mało czasu na zwiedzanie wąwozu, bo parking dla meleksów jest mały, a pojazdów tych jest aż 35. 😀
Zwiedzaliśmy też podziemia, które są znacznie bardziej dostępne od tych pod krakowskim rynkiem, może dlatego że jest przewodnik, który ma coś sensownego do powiedzenia. Tych w Krakowie baardzo nie polecam, wszystko za szybami połączone z brakiem przewodnika, raczej średnio dla nas, chyba że jesteśmy z kimś kto bardzo lubi opisywać.
Pod koniec naszej wizyty udaliśmy się w góry Pieprzowe i było dość zabawnie, bo Rodzicielka z Pawłem po paru krokach zbulwersowani stwierdzili, że słabe te góry, bo małe i nic nie widać.
Okazało się, że trzeba pójść trochę dalej i wtedy widać nawet Wisłę. 🙂 Cisza spokój i cudowny klimat sprawiły, że dosyć długo siedzieliśmy na ławce i podziwialiśmy widoki. 😉
Z mniej przyjemnych rzeczy, pod koniec sierpnia czeka mnie batalia z Zusem, składaniem o rentę i całym pakietem łażenia po instytucjach, jeśli ktoś wie, co dokładnie mam zrobić, o co powinnam złożyć, gdzie i dlaczego akurat tam, to będę wdzięczna za informacje, bo na razie wizja jest przerażająca, a ja czuje się trochę jak dziecko we mgle. 😀
Z innych kwestii Lilka chyba ma nawrót, niby ostatnio jest dużo bardziej rozgadana niż wcześniej, choć nie sądziłam że to możliwe.
Reaguje na mnie za każdym razem gdy do niej podejdę, co sprawia że znacznie łatwiej będzie mi ją nagrać, ale jest też bardziej osowiała i znowu leci jej z pyszczka, chyba trzeba będzie przejść się do weta i zobaczyć czy te zęby które jej zostały nadają się jeszcze do czegokolwiek.
Jakby ktoś jeszcze nie wiedział na przełomie lipca i sierpnia będę w Warszawie, jeśli ktoś ma chęć na spotkanie, dajcie znać, jestem otwarta. Z resztą, jeśli ktoś z innego miejsca chciałby się ze mną zobaczyć, to też mówcie, coś się wymyśli. 🙂
Pozdrawiam Was. 🙂 Dajcie znać kto dotrwał.

Kategorie
Codzienność.

Przyjaźń międzygatunkowa, czyli o ostatnich dniach słów kilka. :)

Witajcie!
Skoro kilka razy w ostatnim czasie pomyślałam, że o wydarzeniach z ostatnich dni dało by się coś stworzyć, to trzeba się zabrać do dzieła.
Jak się za pewne domyślacie dzieje się dużo, bo, po pierwsze, jak zwykle biorę na siebie tyle rzeczy ile się tylko da, a po drugie, koniec roku zawsze obfituje w mnóstwo wydarzeń, które czasem prowadzą do odpoczynku i spokoju, a czasem przeciwnie.
U mnie na razie jest spokój, zobaczymy jak długo się utrzyma. 🙂
W zeszłą środę byliśmy na wycieczce w Płocku, w sumie dopiero w autokarze dowiedziałam się, kto właściwie jedzie, bo wcześniej wiedziałam tylko o części współwyczieczkowiczów. Droga była długa i trudna. 😀 Czułam się średnio, było dużo osób, a mój telefon radośnie postanowił nie współpracować, procenty baterii też się na mnie uwzięły, bo nieubłaganie spadały. 😀 Ale skutecznie umilało mi ją koleżeństwo, i wychowawczyni, z którą zaczęłam konwersować o książkach, a później przeszłyśmy przez mnóstwo innych tematów.
Pierwszym punktem był piknik, który miał być znacznie później.
Z powodu zmiany planów był wcześnie, co nie oznaczało nic specjalnie dobrego. Mnóstwo jedzenia, i mało ludzi chętnych by jeść. I tu, moi drodzy, opłaca się mój styl życia, mówiący, że im mniejsze śniadanie tym lepszy dzień. 😉 Chociaż to nie był mój dzień, więc moja pojemność była znacznie ograniczona, jak zwykle. 🙂
Po pikniku i koncercie uczniów liceum, które odwiedzaliśmy przyszedł czas na trochę międzygatunkowej przyjaźni. 🙂
Odwiedziliśmy płockie ZOO, Najpierw łaziliśmy sobie od tak, bez celu, oglądając zwierzątka i tworząc plan na później. Potem przyszedł czas na lekcje. Polegała ona na tym, że Pani opowiadała o zwierzaku, a potem każdy mógł potrzymać go na rękach.
Nie pamiętam chronologii, choć wiem, że na pewno najpierw był straszak, taki fajny, uroczy robaczek.
Później był chyba gekon, miła jaszczurka 🙂 Mogłabym taką mieć, choć lilianka raczej nie byłaby zadowolona, a śćiślej rzecz biorąc byłaby to dla niej szybka i smakowita przyjemność. 😉
Potem był jeszcze żółw, takie ciężkie pódełko z czterema wystającymi łapkami, 😉 z których nasza żółwiczka bardzo chciała zrobić użytek, ale niestety nie bardzo jej się udało przemieścić gdziekolwiek, łapki w dotyku przypominają trochę jaszczurkę.
Mieliśmy jeszcze kontakt z rzekotką, która wyglądem przypomina jaszczurkę, ale za to ma zupełnie inną skórę, taką żabią. 😉
I na koniec był przez jednych najbardziej wyczekiwany, a przez drugich najbardziej niechciany punkt planu, czyli mizianko z pytonem.
Pani najpierw dawała szansę pogłaskania gada, a potem pytała, czy dana osoba chcę go mieć na szyi, ja ominęłam wstępny etap, i mogłam przez chwile cieszyć się siedzącym na mnie kochanym stworzonkiem. 🙂
Potem było molo, szybka mrożona kawa i do domu.
W czwartek czynnością, którą wykonywałam przez znaczną część dnia było czytanie. Heksalogia o Dorze Wilk wciągnęła mnie tak, że każdą wolną chwilkę poświęcałam na czytanie. Udało mi się ją skończyć, siódmy dodatkowy tom też, i kilka opowiadań powiązanych z heksalogią. 🙂 Dawno nic mnie tak nie wciągnęło.
W piątek oczywiście zakończenie roku, było miło, ale standardowo, to że mam wakacje odczułam znacznie później.
Ten rok był trudny, ale jednocześnie pożyteczny, nie będę się szczególnie zagłębiać, ale ciesze się mimo wszystko że już się skończył, może w przyszłym będzie lepiej..
PO zakończeniu i spakowaniu wszystkich rzeczy, których było tak niesamowicie dużo, że musiałam załatwiać sobie dodatkowe torby i inne takie, udałam się na kawę do Pani Tereski.
Jeśli kiedyś napiszę listę dziękczynną dla Lasek, to kawa Pani Tereski będzie na jednym z pierwszych miejsc. A obok niej będzie mój wielki ponad półlitrowy kubek z napisem be happy. 🙂
Nikt nigdy i nigdzie nie zrobił i nie zrobi takiej kawy. 😀 I tak, wiem że generalizowanie nie jest dobre. 😉
Po kawie i przeniesieniu wszystkich rzeczy, którymi spokojnie można by obdarować pół internatu, przyszedł czas na krótki spacer po ZOO, tym razem warszawskim.
Miałyśmy z rodzicielką mało czasu, a jak wiecie, wszechświat lubi się podśmiewać z planujących ludzi, więc były korki, nawigacja miała swoje zdanie w kwestii tego, gdzie powinnyśmy jechać, które niestety diametralnie różniło się od rzeczywistości, po zaparkowaniu samochodu również nie kierowała nas do normalnego wejścia, tylko do jakiegoś innego i generalnie wszystko przeciw nam, ale w końcu misja zakończyła się sukcesem.
W samym ZOo tym razem nawet udało mi się zamienić kilka słów z hipopotamami, które były wyjątkowo rozmowne, i z rozdartymi arami, które miały dużą chęć udziobać moją rodzicielkę. 😀
Sobotę przeznaczyłam na odpoczywanie i walkę z upałem.No i oczywiście kontynuowanie czytania. 🙂
A w niedzielę byliśmy na prymicji.
Było bardzo pięknie i wzruszająco.
Przed mszą były piosenki z tekstami przerobionymi pod prymicjanta sama msza też była momentami wzruszająca, podobnie jak błogosławieństwo, które dostałam po niej od Łukasza, od teraz ojca Leoncjusza.
Dziwne uczucie, w sumie nie widziałam go dość długo, ale znałam go zanim wstąpił do zakonu, jeździłam z nim np. na motorze. 🙂 Samo przyjęcie też było niesamowite, miłe miejsce, dużo bardzo dobrego jedzenia, tańce i bardzo przyjazna atmosfera.
A ostatnie dni poświęcam tylko na walkę z upałem. 😉 Czasami odwiedzając działkę.
Nigdy nie lubiłam przesadnego ciepła, i takie temperatury jakie mamy teraz zdecydowanie nie wpływają dobrze na moje samopoczucie. Lilka natomiast przeciwnie, wydaje się być bardzo zadowolona z tego, że może bez ograniczeń wygrzewać się na słoneczku.
Uświadomiłam sobie też, że nigdy nie pisałam Wam zbyt dużo o Fafiku, terierku Pawła, którego zdjęcie było kiedyś na fb, i chyba trzeba będzie to nadrobić.
Tym razem nie obiecuje poprawy, bo z tych obietnic nic nie wynika, kiedy nie ma o czym pisać. 😀 Życzę Wam miłego czytania. 🙂

Kategorie
Codzienność.

Gdzie spędziłam weekend, czyli znowu jestem z kimś, a nawet u kogoś. :-)

Kategorie
Codzienność.

Przedświąteczny czas, czyli o wigiliach słów kilka. Jak zwykle z opóźnieniem!

Uwaga! Żeby nie było. Wpis opowiada o czasie od 16, do 20 grudnia. 😉
Witajcie witajcie?
Co tam ostatnio u mnie?
Przedświąteczny czas, za pewne jak u każdego.
Opiszę Wam mój przedświąteczny tydzień lekcyjny, bo warto!
W poniedziałek zaczęliśmy godziną wychowawczą, ale łączoną z technikum, nasze reakcje na siebie zawsze są piękne – "O BOże! Znowu z Wami?". Tak tak, my też chciały byśmy zmian, choć na naszych lekcjach bywa wesoło..
Na wychowawczej mówiliśmy o miesiącach, wojnach, obyczajach świątecznych itp, na historii w zasadzie kontynuowaliśmy temat.
Potem była religia, na której mnie i Izy, tak właściwie nie było.. Zostałyśmy zwolnione przez Panią polonistkę, ponieważ miałyśmy próbę do akademii. Poszło nam fajnie, i zostałyśmy wypuszczone, więc stwierdziłyśmy, że wypadało by wrócić na religię.
Nasze poniedziałkowe religie, to w ogóle ciekawe zjawisko. Ponieważ, religii nie prowadzi ksiądz Michał, który jest nauczycielem, prowadzi ją diakon – ksiądz Łukasz.. Bardzo sympatyczny człowiek, z resztą tak samo jak ksiądz Michał.
Na czwartej lekcji mieliśmy niemiecki. Właśnie skończyliśmy podręcznik dla pierwszej klasy! Na niemieckim Pan odpytywał nas ze słówek.
Na piątej lekcji, mieliśmy zastępstwo z Panią Asią. Sympatycznie było, jak zawsze. czytałyśmy mit o jaskini, Platona.
Na szóstej lekcji zaś dziewczyny miały polski, a ja poszłam do Pani Asi, na rozmowę, bo dziewczyny, wszystkie poza mną i Wiktorią, której nie było, pisały akurat poprawę ze sprawdzianu..PO szkole, Izu podzieliła się ze mną pierniczkami własnej roboty, a ja rozkminiałam, co było na ich górze, okazało się, że to lukier. A ja, w swej naiwności myślałam że to czekolada, ale gdy spróbowałam stwierdziłam, że YYYY kwaśne! Potem poszłam do P.Małgosi – internatowej psycholog, która również jest bardzo sympatyczna. Po powrocie, zgodnie z naszym zwyczajem, odprowadziłam Izę na orientację, łącząc się z nią w bólu, i poszłam na górę.
Sporo czasu spędziłam w szóstej grupie, rozkminiając co robi Pani Iza – wychowawczyni szóstki, potem zjadłam kolację, i powróciłam do szóstki, by poczekać na Klaudie, która zawsze się wszędzie spóźnia, w tym wypadku to dość pozytywna cecha, bo bywa śmiesznie. 🙂 POmogłam dziewczynom zrobić sałatkę, i poszłam z Klaudią na próbę, do kolejnego występu, tym razem chóralnego. Zaraz się dowiecie o co chodzi. Po próbie do internatu odprowadziła nas siostra Marta, która najpierw stwierdziła, że przecież sobie poradzimy, a potem, gdy zaczęłyśmy jej śpiewać, stwierdziła, że idzie z nami do końca. 🙂
We wtorek, nie było mnie od pierwszej do piątej lekcji, ponieważ – był u nas w Laskach kardynał Nycz. najpierw była próba, a potem kardynał się zjawił..
Było sympatycznie. PO przedstawieniu kardynał powiedział kilka słów, a potem były życzenia i łamanie się opłatkiem. Bieeeeeedna Zuzia, byłam jej przewodnikiem, najpierw prowadziłam ją ze szkoły, do biura, gdzie odbywała się uroczystość.. I Zuzia cały czas próbowała mi powiedzieć, że właśnie się zgubiłyśmy, no cóż, odnalazłyśmy się, i chyba odkryłam inną drogę do biura, od jakiejś dziwnej strony, tyle że nie była bym jej w stanie powtórzyć raczej.
Mała dygresja, ostatnio wieczorami, gdy przewodnicze niektórym słabowidzącym koleżankom, odkrywam nowe drogi, ciemność mi sprzyja!
A tak wracając do życzeń, pochodziłyśmy trochę po wielkim tłumie, doszłam do wniosku, że yyyy ja nikogo nie znam, i stwierdziłyśmy, że wracamy do szkoły.. Potem miałyśmy informatykę, na której nie działo się nic, bo Pan stwierdził, że możemy mieć przedświąteczną lekcję. A potem był niemiecki, gdzie słuchałyśmy kolęd i niemieckich piosenek dla dzieci, oraz tłumaczyłyśmy ich teksty na język polski. 🙂
Po powrocie ze szkoły, po zajmowałyśmy się chwilkę niczym, a potem poszłyśmy do domu chłobców na przedstawienie.. Stwierdziłam, że nigdy więcej nie założę koturn na cały dzień. To znaczy, doprecyzowując, tych, koturn. Strasznie niewygodne są.
Po przedstawieniu zajęłyśmy się z Izą grą w Farkle, przekonane, że nie ma zajęć z szołdałna. Myliłyśmy się! w pewnym momencie do naszego pokoju weszła Pani Agata, i radośnie oznajmiła, że idziemy.
Sympatycznie było, jak zawsze.
W środę zaś, był najciekawszy szkolnie dzień.
A dla czego?
A no dla tego, że prawie nie było lekcji..
Na pierwszej lekcji mieliśmy mieć zastępstwo z Panią Asią, ale w końcu mieliśmy okienko, a Pani Asia przyszła na ostatnie pięć minut i powiedziała , że możemy sobie już iść, jeśli chcemy.
Na drugiej lekcji, ja i Iza, zostałyśmy porwane przez Pana Dyrektora na próbę, a po próbie poszłyśmy na herbatkę do socjala. Ostatnio odkryłam sympatyczny czajnik w socjalu, zorientowałam się też w tym gdzie jest herbata, cukier itp. Wiem, trochę długo mi to zajęło. Ale unikałam tego miejsca, ze względu na ilość ludzi. Do pewnych czynności potrzebuje skupienia, a ludzie mnie usilnie rozpraszają. Inna rzecz, że czasem nawet ciężko jest się tam dopchać.
Na trzeciej lekcji, mieliśmy kolejne zastępstwo z Panią Asią. na którym uczyliśmy się filozofii, było ciekawie, odpowiedziałam na wszystkie pytania, które były pod tekstem, a nawet na te, których nie było.. 😀
A po trzeciej lekcji, bezpośrednio zaczęła się akademia. Przeczytałyśmy teksty, pośpiewałyśmy kolędy, i przyszedł czas na życzenia. Najpierw chodziłam z Zuzią, a potem z Izą, a i tak znalazłyśmy mało interesujących, i chcących z nami współpracować osób. Na piątej lekcji, mieliśmy mieć zastępstwo z Panią Ewą. Ale pojawił się problem, uroczystości nadal trwały, zarówno w nauczycielskim, jak i na holu. Nie ważne, że na holu te uroczystości polegały, na wzajemnym gadaniu w małych grupkach. Dla klimatu były kolędy puszczone z głośnika.. 🙂
My z Izą, czasem Wiktorią i Zuzią, ale głównie z Izą, chodziłyśmy przez całe okienko wszędzie, gdzie się tylko dało, zaglądając do wszystkich sal, denerwując innych, i prosząc o przejście, a także płacząc ze śmiechu z naszych pomysłów, i koleżanki krzyczącej "Uwaga, moja twarz"! Do tej pory nie wiem, o co jej chodziło.. 🙂
Przed szóstą lekcją dostaliśmy prezenty, od jakiejś szkoły.. Pamiętam, że miałam dużo czekolad, dwa pendrivey, z czego jeden bardzo dziwny, nie podobny do pendrajwa i delicje.
Po lekcjach, poszłyśmy do internatu, i zaczęłyśmy się szykować na internatową wigilię, a szykowanie to, polegało głównie na siedzeniu, siedzeniu, a jakby ktoś pytał to jeszcze siedzeniu, a, no i nic nie robieniu oczywiście, żeby nie było wątpliwości. A tak poważnie, ja rozmawiałam z kilkoma sympatycznymi osobami, grałam chwilę w farkle, i szykowałam sobie sukienkę, oraz inne dodatki typu kolczyki.
Na wigilii internatowej, również było sympatycznie, najpierw były jasełka. A potem składanie życzeń i posiłek. Było mi bardzo miło, bo złożyło mi życzenia dużo osób takich, po których się tego nie spodziewałam, ale także takich, które są mi dość bliskie..
Po poczęstunku, było kolędowanie, nawet odważyłam się wyjść na środek, i w towarzystwie koleżanek i Pani Agatki, którą serdecznie pozdrawiam, bo wiem, że czyta, coś wykonać.
W czwartek na pierwszej lekcji, mieliśmy rozszerzenie z Panią Jolą, na którym robiliśmy sudoku, i próbowaliśmy z czterech różnych, dziwnych, kanciastych klocków ułożyć literkę,t..
Na drugiej lekcji, również mieliśmy zastępstwo z Panią Jolą, na którym słuchaliśmy muzyki..
Na następnych dwóch lekcjach był WF-y, na których ubłagaliśmy Pana, by iść na Szołdałna.
A potem, zostałyśmy zwolnione, ponieważ w laskach było radio złote przeboje, i grupa Prestige MJM, zjedliśmy obiad, i poszliśmy na próbę do świetlicy.
Śpiewaliśmy, a chętne osoby udzielały wywiadu, w tym ja. Mówiłam coś o świętach, i kilka słów o tym, dla czego lubię Bocellego, bo ogólnie dostaliśmy od nich bilety na jego koncert.
Dodatkowymi upominkami były także, czekoladowy medal, oraz kubek, płyta i coś jeszcze z tego co pamiętam. 🙂
Wieczorkiem, spędziłam sympatycznie czas z Izą, Wiktorią, i Agatką na wspólnych wygłupach.. 🙂
W piątek, lekcje rozpoczęliśmy religią, na której jak zawsze było sympatycznie.
Na drugiej, trzeciej i czwartej lekcji, trwała nasza wigilia klasowa.
Najpierw, dzięki uprzejmości naszego wychowawcy, zjedliśmy uszka z barszczem. 🙂 Potem, była pyszna sałatka z łososiem, moje klimaty. A potem był makowiec.
W tle leciały kolędy.. Mieliśmy także sympatyczne towarzystwo, w postaci Pana Dyrektora, Pana Marka, czyli naszego wychowawcy, a potem pani Asi i Pani Joli, ogólnie było bardzo fajnie!
Na piątej, ostatniej przedświątecznej lekcji zaś, był polski. Na którym również słuchaliśmy kolęd, oraz kończyliśmy przypowieści biblijne.
Pozdrawiam Was, i życzę miłego czytania!

Kategorie
Codzienność. Śmiesznawe śmiesznostki. Czyli pokręcona codzienność i nie tylko.

Plany są trudne! Czyli o zeszłym tygodniu słów kilka. :-)

Witajcie! Dawno mnie tu nie było, więc chyba wypadało by ten stan rzeczy zmienić. Jak tam u mnie? A no, jest OK. Spróbuje Wam opisać zeszły tydzień – przed rozjazdem, od 21 do 25 października jak zwykle wpis z opóźnieniem, o przerwie listopadowej, też się pewnie kilka słów kiedyś pojawi.
W poniedziałek, standardowo, zaczęliśmy tydzień od pobudki z Siostrą Janą Marią, wstałam, ogarnęłam się mniej więcej, i poszłam udawać, że jem śniadanie, po czym uciekłam do pokoju, czekać na Izę, swoją drogą, zawsze tak robię, niezależnie od wszystkiego, większość poranka spędzam w pokoju,a wychodzę tylko wtedy, kiedy muszę. Potem wybrałyśmy się z Izą do szkoły. Na pierwszej lekcji mieliśmy godzinę wychowawczą, na której namawiałam pana, do poczytania książki o PRL-u, a chodziło o to, że kiedyś Pan dał mi jakiś podręcznik, żebym miała co czytać na okienku, i było tam o komunizmie itp. A na ostatniej lekcji dał mi za to podręcznik, który był pisany w czasach komunizmu, eh, co za wyczucie! Na godzinie wychowawczej ogólnie zajmowaliśmy się ustalaniem stopni na połowę semestru..
Następną lekcją była historia, na której Pan kulturalnie odebrał mi książkę, nie dając skończyć czytanego zdania, i przełączył moją uwagę na lekcje. YYY. Nie poskutkowało, bo i tak nie byłam zbytnio skupiona, nie wyspałam się!
Następnie mieliśmy religię, fajny przedmiot, nie powiem. W poniedziałki zazwyczaj zagląda do nas diakon Łukasz, a nasz ksiądz Michał siedzi, i obserwuje, śmiesznie było.. A potem nadeszła długa przerwa, na której stwierdziłam, że po dwóch miesiącach mam dosyć szkolnych kanapek, i pożyczyłam od Izy sevendaysa, dobry był, ,bardzo.
Po długiej przerwie wybrałyśmy się na niemiecki. Lubię ten przedmiot nawet, bo nie wymaga zbyt wiele uwagi, można sobie siedzieć, czytać i się udzielać, albo w sumie nie udzielać też, bo i tak nigdy nie można dostać plusa, więc udzielać się nie warto. Przez całą lekcję Pan pytał nas ze słówek, po czym i tak nie wystawił ani jednej oceny, bo stwierdził, że dopowiemy jutro, jak się lepiej nauczymy.
Potem poszliśmy na matmę, straszny przedmiot! Pan generalnie jest dość bardzo wymagający i surowy, a nie którzy próbują z nim dyskutować, przez co, często obrywa cała klasa, ale nie zamierzam wchodzić w szczegóły. A potem, a potem zrobili nam nadzieję! Pani od polskiego jechała na wycieczkę, i stwierdziła, że może nas wziąć, po czym się okazało, że jednak nie ma miejsca, i musimy wrócić na matmę, ale nadprogramową, która jest zastępstwem. Straszne to było! A tak apropos, każde zastępstwo, jakie nam dają, to albo jest niemiecki, albo matma, względnie polski, ale na to narzekać nie mogę, a ostatnio nawet mieliśmy zastępstwo z psychologiem, z czego ja byłam niezmiernie szczęśliwa, niektórzy wiedzą dla czego.
W poniedziałek po szkole w teorii nie miałam żadnych zajęć, a w praktyce, zamieniłam się z Izą na orientację, więc od siedemnastej do dwudziestej byłam wyciągnięta z życia. Ciężko było. Najpierw poszliśmy do pracowni orientacji przestrzennej, w której odkryłam, że w sumie to plany są trudne, a gra w kółko i krzyżyk jeszcze trudniejsza! Nie nie, ja nie grałam, byłam tylko w roli obserwatora patrząc, a raczej słuchając, jak Pani Marta uczy Zuzię gry, hm, chyba podziękuję. W pracowni miałam też okazję zobaczyć domek dla lalek, z windą na korbkę.
🙂 Potem wybraliśmy się w podróż do Jabłonek, trafiłam, nie zginęłam, cud! A potem, od internatu chłopców miałam dojść gdzieś tam, no nieistotne, a doszłam do Szkoły specjalnej, nie pytajcie czemu! Pomyliły mi się strony, i tak wyszło. Po kolejnym powrocie do internatu wybraliśmy się na wieś laski, wyszliśmy bramą południową, przeszliśmy się zimnym, ciemnym strasznym lasem, który i tak poprzednim razem był bardziej straszny, a teraz już bardziej, jak by to rzec, oswojony. Przeszliśmy ośrodek na około, i wróciliśmy bramą północną, więcej informacji nie mam… Wiem tylko, że jest tam kościół, i jakieś sklepy, i bramy, dużo bram.
Po orientacji odmawiałam posłuszeństwa pod każdym względem, a mojej sytuacji nie poprawiało to, że miałam jeszcze matematykę do zrobienia.
Wtorek zaczęliśmy matematyką. Nie nie i jeszcze raz nie, mało że przedmiot straszny, to jeszcze rano! Potem mieliśmy angielski, ulga dla ludu! Zwłaszcza, że nic prawie nie zrobiliśmy, bo Pani szukała kartkówek, czy czegoś w podobnej konwencji, czego i tak nie znalazła.
Następnym przedmiotem była chemia, ciężej, o wiele ciężej, zrobiliśmy temat o promieniowaniu, długie, trudne, koszmarne, i w ogóle… A ja w między czasie zdążyłam odkryć, że nie działa mi klawiatura w braillesensie, no cóż, bywa i tak. A więc na chemii siedziałam, i rozkminiałam, jak zapisywać indeksy na komputerze..
Później, nastąpił polski, bardzo lubiany przez nas przedmiot i Pani…
A potem mieliśmy informatykę, której w rzeczywistości nie mieliśmy, zamiast tego mieliśmy matematykę, bo nic innego by nam nie dali, ale z Panem Maćkiem, miła odmiana, bardzo miła!
A ostatnim szkolnym przedmiotem tego dnia, był niemiecki.. Uzbierałam piątkę ze słówek, co mnie bardzo ucieszyło.
Wtorek jest generalnie trudnym poszkolnie dniem, ale mi to odpowiada. Odpoczęłam, i poszłam na chór, gdzie zaczęliśmy robić jakieś skomplikowane dzieła, a tak poważnie, to przez całą próbę siedzieliśmy nad jednym kanonem, i wygłupialiśmy się z alikwotami, CI co wiedzą, to wiedzą. 🙂
A po chórze, poleciałam na Showdowna, fajnie było! przegrałam, jak zawsze, po czym drugi mecz wygrałam, opłacało się iść!
Środę zaczęliśmy angielskim, na którym siedzieliśmy nad modułami, i czytaliśmy jakieś teksty. Pani doszła też do wniosku, że skoro chcę iść na rozszerzenie, to trzeba zacząć działać w tym kierunku, słusznie, bardzo słusznie!
Potem mieliśmy historię, ciężko, oj ciężko, ale plus był taki, że poprawiłam sprawdzian, i kartkówkę również napisałam dobrze, więc w zasadzie poprawiło mi to humor.
Potem była geografia, na której część pracowała z mapą, a druga część poprawiała kartkówkę. którą mnie udało się zaliczyć za pierwszym podejściem.
A potem, był mój najukochańszy przedmiot poza angielskim.
Filozofia! pani Asia powiedziała mi piękne, "Bądź dobrym dzieckiem, i zanieś mi to do klasy", stwierdziłam, że jeśli mogę, to sobie na nią poczekam, pozwoliła. W klasie Pani zaczęła pytać Izę, a ja jej w tym usilnie przeszkadzałam, zgłaszając się. Pani Asia, jak to Pani Asia, dyplomatycznie mnie ignorowała. Ale potem doczekałam się swojego! Pani zapytała i mnie, i dostałam czwórkę. Na koniec lekcji, Pani Asia doszła także do wniosku, z wielką radością z resztą, że doszedł jej mail ode mnie, co jest czymś nowym, bo zazwyczaj i mnie, i jej pokazuje się, error.
Potem mieliśmy matematykę, na której robiliśmy jakieś trudne, jak zawsze, zadania, nic nowego.
A potem był WOS, co było dość przerażające, bo mieliśmy pierwszy sprawdzian. Pani stwierdziła, że nie pozwala pisać na komputerach, bo jak się tak pisze, to można ściągać, i że mamy iść po maszyny, sprawdzian był trudny, i niesympatyczny, 😀 Pozdrawiam panią Anię, polonistkę. I Panią Gosię, byłą polonistkę, Na pewno były by dumne.. 😛
A potem była matematyka wyrównawcza, kocham ten przedmiot o wiele bardziej, niż podstawę i wszystko co z nią związane. Chodzę, bo powinnam ogarnąć notację, ogólnie notacje już ogarnęłam po większości, ale chodzę dalej i mam zamiar chodzić jeszcze długo, bo lubię.
A potem miałam fortepian, fajna Pani, fajny przedmiot, i fajny instrument. Nauczyłam się akompaniamentu do utworu "Orzeł biały" z powstania warszawskiego, ładny, ale smutny.
A po fortepianie miałam wolne do końca dnia, co było bardzo radosne. Spożytkowałam go na zrobienie lekcji, pogranie na fortepianie, i pójście z Izą na wieczernicę dotyczącą powstania warszawskiego
W czwartek, zaczęliśmy matematyką rozszerzoną, na której robiliśmy podstawę, lubię ten przedmiot, sympatycznie jest.
Potem był polski, na którym mówiliśmy o plejadzie poetów starożytnych, fajny temat, choć dość trudny.
A potem klasa miała dwa WF-y a czemu klasa, a nie ja? BO ja się zwolniłam, i pan ze smutkiem stwierdził, że nie chcę akceptować zwolnienia, bo nie lubi, jak uczniowie się zwalniają, ale jeśli napisał je wychowawca, to niestety powinien, więc zaakceptował, i miałam okienka Jedno spędziłam na nauce biologii do sprawdzianu, a na drugim poszłam męczyć P.Asię psycholog, podziwiam za cierpliwość!
Potem były angielskie, na których robiliśmy moduły, kocham ten przedmiot, mówiłam to już? pewnie tak.
A potem była biologia, na której był trudny sprawdzian, jak zawsze, a w sumie poprawa sprawdzianu, poszło mi w miare, też jak zawsze. 😉
W czwartek po szkole, zawsze mam fortepian, co jest o tyle straszne, że mam pięć minut na ubranie się, i przejście do A300, ten kto wie gdzie to jest, to dobrze, a ten kto nie wie, można się dowiedzieć. No w każdym razie, raczej nie zdarza mi się nie spóźniać, na fortepianie robiłam sobie akompaniament do Orła białego, polubiłam to już i ogarnęłam w sporej części.
W piątek zaś, zaczęliśmy religią, na której, jak zwykle miały miejsce ciekawe dyskusje…
Następnie mieliśmy fizykę, a właściwie dwie. Jedną sami, a drugą z pierwszą B, zastępstwo za angielski.
Na pierwszej pisaliśmy trudną kartkówkę, i robiliśmy temat, a na drugiej oglądaliśmy bardzo ciekawy film, o katastrofie, a właściwie o spuszczeniu bomb na Hiroszimę i Nagasaki.
Potem zaś mieliśmy rozszerzoną matmę, na której robiliśmy podstawę, i uczyliśmy się EDB, za zgodą Pani, oczywiście..
Następnie mieliśmy polski,..
Ostatnią lekcją zaś było EDB, na którym był sprawdzian, z którego dostałam piątkę, i piątkę z aktywności, i w ogóle mam piątkę na pierwszy trymestr. <3 A poza tym, Pani stwierdziła, że mamy pić dużo wody, a co więcej, nawet sama nam tą wodę na lekcję przyniosła. 🙂 Pozdrawiam i lubię. <3
A po szkole, doszłyśmy z Agatą do mądrego wniosku, że pójdziemy sobie na huśtawki dla pierwszej i drugiej grupy. Było bardzo sympatycznie. A wieczorem, gdy Iza wróciła z orientacji, wybrałyśmy się na wolontariat, do młodszej grupy specjalnej, gdzie również było sympatycznie, choć pracowicie. 🙂
Pozdrawiam Was, i zachęcam do czytania i komentowania. Ps. standardowo, dajcie znać kto dotrwał. 🙂

EltenLink