Kategorie
Codzienność.

Przyjaźń międzygatunkowa, czyli o ostatnich dniach słów kilka. :)

Witajcie!
Skoro kilka razy w ostatnim czasie pomyślałam, że o wydarzeniach z ostatnich dni dało by się coś stworzyć, to trzeba się zabrać do dzieła.
Jak się za pewne domyślacie dzieje się dużo, bo, po pierwsze, jak zwykle biorę na siebie tyle rzeczy ile się tylko da, a po drugie, koniec roku zawsze obfituje w mnóstwo wydarzeń, które czasem prowadzą do odpoczynku i spokoju, a czasem przeciwnie.
U mnie na razie jest spokój, zobaczymy jak długo się utrzyma. 🙂
W zeszłą środę byliśmy na wycieczce w Płocku, w sumie dopiero w autokarze dowiedziałam się, kto właściwie jedzie, bo wcześniej wiedziałam tylko o części współwyczieczkowiczów. Droga była długa i trudna. 😀 Czułam się średnio, było dużo osób, a mój telefon radośnie postanowił nie współpracować, procenty baterii też się na mnie uwzięły, bo nieubłaganie spadały. 😀 Ale skutecznie umilało mi ją koleżeństwo, i wychowawczyni, z którą zaczęłam konwersować o książkach, a później przeszłyśmy przez mnóstwo innych tematów.
Pierwszym punktem był piknik, który miał być znacznie później.
Z powodu zmiany planów był wcześnie, co nie oznaczało nic specjalnie dobrego. Mnóstwo jedzenia, i mało ludzi chętnych by jeść. I tu, moi drodzy, opłaca się mój styl życia, mówiący, że im mniejsze śniadanie tym lepszy dzień. 😉 Chociaż to nie był mój dzień, więc moja pojemność była znacznie ograniczona, jak zwykle. 🙂
Po pikniku i koncercie uczniów liceum, które odwiedzaliśmy przyszedł czas na trochę międzygatunkowej przyjaźni. 🙂
Odwiedziliśmy płockie ZOO, Najpierw łaziliśmy sobie od tak, bez celu, oglądając zwierzątka i tworząc plan na później. Potem przyszedł czas na lekcje. Polegała ona na tym, że Pani opowiadała o zwierzaku, a potem każdy mógł potrzymać go na rękach.
Nie pamiętam chronologii, choć wiem, że na pewno najpierw był straszak, taki fajny, uroczy robaczek.
Później był chyba gekon, miła jaszczurka 🙂 Mogłabym taką mieć, choć lilianka raczej nie byłaby zadowolona, a śćiślej rzecz biorąc byłaby to dla niej szybka i smakowita przyjemność. 😉
Potem był jeszcze żółw, takie ciężkie pódełko z czterema wystającymi łapkami, 😉 z których nasza żółwiczka bardzo chciała zrobić użytek, ale niestety nie bardzo jej się udało przemieścić gdziekolwiek, łapki w dotyku przypominają trochę jaszczurkę.
Mieliśmy jeszcze kontakt z rzekotką, która wyglądem przypomina jaszczurkę, ale za to ma zupełnie inną skórę, taką żabią. 😉
I na koniec był przez jednych najbardziej wyczekiwany, a przez drugich najbardziej niechciany punkt planu, czyli mizianko z pytonem.
Pani najpierw dawała szansę pogłaskania gada, a potem pytała, czy dana osoba chcę go mieć na szyi, ja ominęłam wstępny etap, i mogłam przez chwile cieszyć się siedzącym na mnie kochanym stworzonkiem. 🙂
Potem było molo, szybka mrożona kawa i do domu.
W czwartek czynnością, którą wykonywałam przez znaczną część dnia było czytanie. Heksalogia o Dorze Wilk wciągnęła mnie tak, że każdą wolną chwilkę poświęcałam na czytanie. Udało mi się ją skończyć, siódmy dodatkowy tom też, i kilka opowiadań powiązanych z heksalogią. 🙂 Dawno nic mnie tak nie wciągnęło.
W piątek oczywiście zakończenie roku, było miło, ale standardowo, to że mam wakacje odczułam znacznie później.
Ten rok był trudny, ale jednocześnie pożyteczny, nie będę się szczególnie zagłębiać, ale ciesze się mimo wszystko że już się skończył, może w przyszłym będzie lepiej..
PO zakończeniu i spakowaniu wszystkich rzeczy, których było tak niesamowicie dużo, że musiałam załatwiać sobie dodatkowe torby i inne takie, udałam się na kawę do Pani Tereski.
Jeśli kiedyś napiszę listę dziękczynną dla Lasek, to kawa Pani Tereski będzie na jednym z pierwszych miejsc. A obok niej będzie mój wielki ponad półlitrowy kubek z napisem be happy. 🙂
Nikt nigdy i nigdzie nie zrobił i nie zrobi takiej kawy. 😀 I tak, wiem że generalizowanie nie jest dobre. 😉
Po kawie i przeniesieniu wszystkich rzeczy, którymi spokojnie można by obdarować pół internatu, przyszedł czas na krótki spacer po ZOO, tym razem warszawskim.
Miałyśmy z rodzicielką mało czasu, a jak wiecie, wszechświat lubi się podśmiewać z planujących ludzi, więc były korki, nawigacja miała swoje zdanie w kwestii tego, gdzie powinnyśmy jechać, które niestety diametralnie różniło się od rzeczywistości, po zaparkowaniu samochodu również nie kierowała nas do normalnego wejścia, tylko do jakiegoś innego i generalnie wszystko przeciw nam, ale w końcu misja zakończyła się sukcesem.
W samym ZOo tym razem nawet udało mi się zamienić kilka słów z hipopotamami, które były wyjątkowo rozmowne, i z rozdartymi arami, które miały dużą chęć udziobać moją rodzicielkę. 😀
Sobotę przeznaczyłam na odpoczywanie i walkę z upałem.No i oczywiście kontynuowanie czytania. 🙂
A w niedzielę byliśmy na prymicji.
Było bardzo pięknie i wzruszająco.
Przed mszą były piosenki z tekstami przerobionymi pod prymicjanta sama msza też była momentami wzruszająca, podobnie jak błogosławieństwo, które dostałam po niej od Łukasza, od teraz ojca Leoncjusza.
Dziwne uczucie, w sumie nie widziałam go dość długo, ale znałam go zanim wstąpił do zakonu, jeździłam z nim np. na motorze. 🙂 Samo przyjęcie też było niesamowite, miłe miejsce, dużo bardzo dobrego jedzenia, tańce i bardzo przyjazna atmosfera.
A ostatnie dni poświęcam tylko na walkę z upałem. 😉 Czasami odwiedzając działkę.
Nigdy nie lubiłam przesadnego ciepła, i takie temperatury jakie mamy teraz zdecydowanie nie wpływają dobrze na moje samopoczucie. Lilka natomiast przeciwnie, wydaje się być bardzo zadowolona z tego, że może bez ograniczeń wygrzewać się na słoneczku.
Uświadomiłam sobie też, że nigdy nie pisałam Wam zbyt dużo o Fafiku, terierku Pawła, którego zdjęcie było kiedyś na fb, i chyba trzeba będzie to nadrobić.
Tym razem nie obiecuje poprawy, bo z tych obietnic nic nie wynika, kiedy nie ma o czym pisać. 😀 Życzę Wam miłego czytania. 🙂

EltenLink