Witajcie Kochani, dawno tu nic nie pisałam. Ale jakoś nie miałam sił i czasu. Pochłonięta przygotowaniami, jak i samym rozpoczęciem roku. Co tam ostatnio u Mnie? W zeszły piątek, wybrałam się z Kinią do pracy. Myszka, pracuje jako asystent biurowy w stowarzyszeniu Nowe Perspektywy. W sumie trudno Mi określić,, czym dokładnie stowarzyszenie się zajmuje. Myszko, napisz w komentarzu, bo wiesz więcej. Pani Prezes, znalazła dla Mnie, jak że pożyteczne zajęcie. A mianowicie, układałam herbatę w pudełku. 😀 Ze stowarzyszenia wróciłyśmy piechotą, choć jest to kilka kilometrów. W sobotę w sumie nie robiłam nic szczególnego. W niedziele zaś, wzięłam się za pierwszą książkę Casy Glass "Czekając na anioły". Troszkę poczytałam, a następnie. Z Mamą, Jej koleżanką – z którą razem śpiewamy w chórze Panią Gosią, oraz Kinią, wybrałyśmy się na koncert. Był to koncert Doroty Miśkiewicz i Marka Napiórkowskiego. Było bardzo fajnie – moje klimaty. Po koncercie wszystkie przeszłyśmy się na lody, a potem poszłyśmy z Kinią wyprowadzić Jej pieski. Uroczą Fionke i sympatycznego Harego. Hary był tak sympatyczny, że przez trzy czwarte spaceru szczekał. I nie dał się dotknąć nikomu, poza swoją Panią. Troszkę mnie to zdziwiło, bo gdy u Kini nocowałam, Hary się do mnie przytulał. Fionka zaś, cieszyła się na Nasz widok i dała się wszystkim pogłaskać. W poniedziałek rozpoczął się rok szkolny. Rozpoczęcie było krótkie i treściwe. Pani podała Nam plan, powiedziała, że w ósmej klasie będzie dużo pracy. I to by było na tyle. W tym roku, wielu sympatycznych nauczycieli przestało nas uczyć. Gdyż wypadło nam z grafiku kilka przedmiotów, a także kilku nauczycieli się zmieniło. Wieczorem, znów spotkałyśmy się z Kinią. Razem zmagałyśmy się z drukarką. Mimi – Pani Emilka, otrzymała z tego parę nagrań, bo akurat pisałyśmy. Potem razem wyszłyśmy wyprowadzić Kini pieski. Było bardzo sympatycznie. Nawet udało Mi się przekonać Harego, że nie jestem potworem. W skutek czego dał Mi się pogłaskać. We wtorek skończyłam "Czekając na anioły". Cudowna książka, pokazująca, że warto doceniać to, co mamy. W środę wieczorem zaczęłam czytać : "Czy mnie pokochasz" również Casy Glass. Jeśli chcecie przeczytać recenzje, to odsyłam na bloga Celtic 1002. W czwartek po południu wybrałyśmy się z Mamą na chór, udało Mi się, namówić Kinie, żeby zjawiła się i Ona. Dyrygentka przekazała Nam, że będziemy brali udział w widowisku muzycznym, które odbędzie się w październiku. A także, że będziemy brali udział w koncercie, na którym wykonamy kilka utworków, z własnego repertuaru. Także było pracowicie. W czwartek po chórze, również spędziłyśmy z Kinią troszkę czasu razem. Wczoraj, miałam dosyć ciekawy dzień szkolny. W tym roku, mam podręczniki w PDFie, więc Moje Panie wspomagające stwierdziły, że nie muszę nosić czarno-druków. Nie podziałało! Zważając na to, że jeszcze nie ma PDFów, wzięłam czarno=druki. I było komicznie, bo Pani kilka razy Mi powtarzała, że mam Ich nie nosić. Przy czym robiła to w tak komiczny sposób, że jeszcze bardziej chciało Mi się je nosić. Na niemieckim, było powtórzenie. Pani zadawała pytania i musieliśmy odpowiadać. Miałam to wszystko wydrukowane w brajlu, więc kiedy zerkałam na odpowiedź na pytanie, które zadała Pani, patrzyłam też na następne pytanie. Pani Ania, bardzo kulturalnie zabierała Mi kartkę. Też było bardzo pozytywnie. Na matmie zaś robiliśmy zadanie o poziomie melatoniny. Pani czytała Mi wykres : "najmocniejszym snem, śpimy o drugiej w nocy".
– według mnie, najmocniej śpimy, kiedy dzwoni budzik!
Pani wspomagającej chyba się moja teoria spodobała, bo przekazała ją Pani od matmy. Pani Kasia zaś, zgodziła się ze Mną w stu procentach.
Wczoraj wieczorem, wzięłam się za kolejną książkę Casy Glass pt. "Skrzywdzona". Cóż. Książka dosyć ciekawa, chociaż poprzednie Mnie, bardziej zainteresowały. Przepraszam Was, za dosyć chaotyczny wpis, ale dziś średnio myślę. Mimo to, postanowiłam, że coś tu się pojawi. Jeśli Ktoś ma jakieś pytania, to śmiało pytajcie. Pozdrawiam Was i zachęcam do komentowania!
Kategoria: Codzienność.
Witajcie. Jak wiecie, byłam w Jantarze, dziś postanowiłam Wam poopisywać co tam się działo.
W czwartek 16sierpnia po szóstej – zadzwoniła do Mnie Kinia, żeby powiedzieć Mi, że już na Nas czeka. Mieliśmy wyjechać o siódmej, ale w końcu wyjechaliśmy o godzinę później.
Kinia miała ciężkie siatki, więc stwierdziła, że skoro już Je wzięła z samochodu, to nie będzie Ich targała na górę i czekała na Nas pod blokiem. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że ulokowała się obok śmietnika. Kiedy po Nią przyjechaliśmy z uśmiechem stwierdziła, że miała pensjonat pod śmietnikiem.
Jadąc zatrzymaliśmy się dwa razy. Za pierwszym razem, wylądowaliśmy w mak donaldzie. Spożyliśmy śniadanie i pojechaliśmy dalej. Miejscem:naszego drugiego przystanku był CPN. Kinia oparła się o samochód, i dotknęła znaczka seata. Ten nagle zawibrował, a Kinia najpierw krzyknęła, a potem zaczęła się śmiać i dopiero po kilku minutach była w stanie wyjaśnić Mi o co chodzi.
Mieliśmy pokój w pensjonacie o nazwie Jantarus. My z Kinią miałyśmy łóżka obok Siebie, a Mama miała łóżko przy drzwiach. Kiedy rozłożyliśmy Swoje rzeczy w pokoju, wybraliśmy się do domku Artura : przyjaciela Mamy, z którym przyjechaliśmy. Tam spotkaliśmy się z Grześkiem, kolegą Artura. Ich domek był usytuowany w lesie, w odległości osiemdziesięciu metrów od morza.
My do morza miałyśmy znacznie dalej, bo ok półtora kilometra.
Ale za to miałyśmy znacznie lepsze warunki, domki były małe, było w Nich zimno i, jak to moja Mama stwierdziła były w stylu post-prl.
Wszyscy razem, wybraliśmy się nad morze. W tym roku jest wyjątkowo ciepła woda! Także jeśli Ktoś ma możliwość wybrania się nad Bałtyk, to z całego serca polecam.
Spacerowałyśmy z Kinią brzegiem, i gadałyśmy. Potem,z resztą towarzystwa wybraliśmy się na lody.
W drodze powrotnej do pokoju umierałyśmy ze śmiechu, bo we dwie szłyśmy zawinięte wielkim kocem, przez ciemny las. Nie wiem, czy chcieli byście coś takiego wieczorem zobaczyć!
W pokoju byliśmy dosyć wcześnie, bo o dwudziestej drugiej.
W piątek wstałyśmy Ok wpół do jedenastej, zjadłyśmy śniadanie na tarasie, a kiedy zorientowałyśmy się, że jest wpół do drugiej, stwierdziłyśmy, że może powinnyśmy się wybrać na plaże.
Woda była na tyle ciepła, że wszyscy się wykąpaliśmy. Morze, było bardzo spokojne. Potem z Mamą i Kinią wybrałyśmy się coś zjeść. Wieczorem udaliśmy się na plaże, aby podziwiać spadające gwiazdy, i zachód słońca, atrakcja idealna dla Nas, co nie? 😛
Kiedy okazało się, że jest za piętnaście jedenasta, stwierdziłyśmy, że chyba poszukamy jakiegoś środka transportu, który zmierzał by w kierunku naszego ośrodka
O, meleks! Meleks tu stoi! Trzeba zapytać czy mają dla Nas miejsce! Taka mniej więcej była reakcja Kini. Miejsca się znalazły, ale, jako, że załapałyśmy się na ostatnią chwilę, wolne były tylko siedzenia na samym końcu. Kinia i mama nie miały po bokach barierek. Ja usiadłam po środku, no cóż, trzeba Sobie umieć w życiu radzić. 😀 Meleksa prowadził młody chłopak, który w owym pojeździe puścił disko polo na cały regulator, było bardzo sympatycznie i zabawnie. Ja i Mama nigdy nie słuchamy disko polo, ale to, co Pan kierowca puścił w meleksie, chodziło za Nami wszystkimi przez cały wyjazd.
W sobotę był cudowny dzień, a mianowicie dzień moich urodzin. No cóż, zaczęliśmy świętować dwie minuty po północy, bo przecież o tej porze się nie śpi! Dziewczyny złożyły Mi życzenia i poszłyśmy spać.
W sobotę wstałyśmy rano i udałyśmy się do lewiatana na drobne zakupy. YYY, bardzo drobne, każdy miał wielką siatkę.
– Macie ciasta?
– Nie, nie. Idźcie do cukierni, na skrzyżowaniu w prawo i dotrzecie.
Dzięki!
Tak wyglądała rozmowa mojej Mamy, z kasjerką.
No i wybrałyśmy się na poszukiwanie cukierni. Skręciłyśmy według wskazówki.
– Dziewczyny! Ale przecież tu nie ma Tej cukierni!
Okazało się, że cukiernia była osiemset metrów od lewiatana, także szłyśmy i szłyśmy w nieskończoność, z tymi ciężkimi zakupami.
Tym, co przykuło naszą uwagę był park owadów, który mijałyśmy po drodze, obiecałyśmy Sobie, że tam wstąpimy, ale się nie udało. Tydzień to za mało!
Kiedy szczęśliwie odnalazłyśmy cukiernie, piekarnie, i co tam jeszcze było. I kupiłyśmy tam ciasto. To wybrałyśmy się na poszukiwanie świeczek.
Yyyy. Pani z Lewiatana odesłała nas po świeczki do cukierni, a Pani z cukierni do Lewiatana, a w końcu i tak kupiłyśmy Je w małym sklepiku przy plaży. Nie ma to, jak być dobrze poinformowanym. 😀
Kiedy odniosłyśmy zakupy, wybrałyśmy się nad morze. 🙂
Były wielkie fale, Mama i Kinia stwierdziły, że fajnie by się było wykąpać. No dobra, jak się coś pomyśli, to trzeba realizować. I co? I siedziałyśmy w Tej wodzie dwie godziny! Najzimniej było, jak wyszłyśmy. A więc owinięte mniejszym kocem, który przez cały wyjazd robił za bluzę, poszłyśmy do ośrodka przygotowywać kolację urodzinową.
Robiłyśmy sałatki, do których produkty trzeba było ugotować na kuchence elektrycznej, bo innej w hotelu nie mieliśmy. A nasze komentarze to tylko :
dwie godziny później! Gotuje się to? Do końca życia się to nie ugotuje!
O wpół do jedenastej, zaczęliśmy imprezę. Został Nam kawałek tortu, więc stwierdziliśmy, że podzielimy się z Panią pracującą w hotelu. Pani była bardzo zadowolona.
Jakie dostałam prezenty? Od Artura – dostałam piękny łańcuszek z Aniołkiem, w którym jest serduszko, a od kolegi Artura : Grześka dostałam piękną, kryształową buteleczkę z bursztynkami. 🙂
W niedzielę rano wstałyśmy i skorzystałyśmy z rady Pani hotelowej : "jeśli chcecie dojechać do Mikoszewa, to idźcie Sobie w drugą stronę niż zwykle, i tam będzie kolejka".
Faaajnie, przeszłyśmy ok trzech kilometrów poboczem, i co? Jest kolejka! Następny kurs za trzy godziny! Super. Zamiast czekać, szłyśmy dalej i co? I Jantar leśny! Lasami, szosami i innymi takimi, doszłyśmy do plaży. Pokąpałyśmy się dwadzieścia minut i wyszłyśmy. Mama z Kinią poszły szukać bursztynów, a ja siedziałam na kocu i słuchałam muzyki na telefonie.
Potem we trzy stwierdziłyśmy, że idziemy do Mikoszewa. Do którego od Jantaru jest ok sześciu kilometrów.
Przeszłyśmy ok trzech kilometrów plażą. I znalazłyśmy wyjście. Wyszłyśmy, i szłyśmy miasteczkiem.
Kilku napotkanym osobom zadałyśmy pytanie : "jak dojść do ujścia Wisły"?
każdy mówił co innego! Szłyśmy, i szłyśmy, aż doszłyśmy do drogi z kamieniami. Nie dało się iść po równej powierzchni, tylko po kamieniach.
Moja Mama, zapytała Mnie, jak to robię, że nie wpadam w dziury i szczerze mówiąc, nad odpowiedzią się chwilkę zastanawiałam. Stwierdziłam, że po prostu, jakoś tak wychodzi. 🙂
Przeszłyśmy tak ok trzech kilometrów. I doszłyśmy do mostku z napisem. Grozi utonięciem!
– Mamo i co teraz?
– Jak to co? Wchodzimy! Tyle szłyśmy, to trzeba skorzystać!
Suuper, swoją drogą zastanawiam się, Kto to tak mądrze wymyślił, że jest napis grozi utonięciem, są czarne flagi, a można tam Sobie bez problemu wejść. Grozi utonięciem dla tego, że nie ma tam żadnych barierek, co też jest bardzo zastanawiające.
Doszłyśmy! I co się okazało? Okazało się, że mogłyśmy tam dojść plażą w piętnaście minut, a szłyśmy ponad dwie godziny.
Było już ciemnawo, a My musiałyśmy wrócić do domu. Ja i Kinia szłyśmy plażą i śpiewałyśmy. A Mama szła w słuchawkach na uszach.
Swoją drogą dwie idące plażą, ,śpiewające osóbki to musi być ciekawy widok. Chociaż kiedy My wracałyśmy na plaży były pojedyncze osoby.
Kiedy doszłyśmy do wyjścia z plaży, poszłyśmy na gofry, a potem wróciłyśmy meleksem do domu.
W poniedziałek rano, wybrałyśmy się na plaże, ale już normalną drogą. Siedziałyśmy Sobie na kocu. Potem poszłyśmy na obiado-kolacje. Gdzie spróbowałam Fish-burgera. Mniam, bardzo ciekawy smak. Potem znów udaliśmy się na plażę w celu obejrzenia zachodu słońca. Szłyśmy i szłyśmy, aż stwierdziłyśmy, że rozpalimy ognisko.
We wtorek rano również wybrałyśmy się na plażę. Było bardzo, bardzo, bardzo zimno. Na plaży kupiłam naczosy, które spożyłam z przyjaciółką, smak mają całkiem ciekawy, są dosyć ostre, więc przypadły Mi do gustu. 🙂 Cały dzień spędziłyśmy na plaży, a potem wybrałyśmy się na obiad.
Wieczorem wszyscy udaliśmy się na bilarda. Gdzie spotkaliśmy dwie bardzo sympatyczne dziewczynki : Julę i Polę. Mama, Kinia i Artur, próbowali Mi wytłumaczyć o co w bilardzie chodzi, ale wydaje Mi się, że i tak nic nie wiem. 😀
W środę rano, jak co dzień udałyśmy się na plaże. Byłam na krótkim spacerze z przyjaciółką, a potem przeszłam się z Mamą.
Wieczorem zaś rozpaliliśmy ognisko, piekliśmy kiełbaski i ogólnie było bardzo sympatycznie. 🙂
W czwartek rano poszliśmy pożegnać się z morzem. Było baaaaaardzo gorąco. Ja i mama na chwilkę poszłyśmy do wody, ale woda w porównaniu z powietrzem była tak zimna, że długo tam nie siedziałyśmy.
Potem wybraliśmy się na obiad.
Z Jantaru wyjechaliśmy o szesnastej. Mieliśmy jeden postój. W domu znaleźliśmy się po dwudziestej drugiej. Droga powrotna zleciała Mi na słuchaniu muzyki i gadaniu z przyjaciółką.
Mam nadzieję, że wpis się podobał, Pozdrawiam Was i zachęcam do komentowania!
Dzień dobry! Jak już wiecie jutro o siódmej rano polskiego czasu wyjeżdżam nad morze, więc postanowiłam się oficjalnie pożegnać, choć mam zamiar czasami tu zaglądać.
Przy okazji powiem Wam, co ostatnio u Mnie się działo, a było tego sporo.
W sobotę z Babcią poszłyśmy do Mamy na obiad. Mama zrobiła domowego kebaba, i sałatkę makaronową, jak się później okazało : zaprosiła tam też moją przyjaciółkę, a Ja o niczym nie wiedziałam.
Potem dopadła Nas głupawka, korzystałyśmy z Kini telefonu, i z głosowego wyszukiwania. 🙂
Następnie Mama poszła się spotkać z przyjaciółką, a my we dwie poszłyśmy z Mamą.
Mama, i Pani Gosia razem wybierały się na koncert, umówiły się również na spacer, Pani Gosia zaproponowała Nam, żebyśmy poszły razem z Nimi. Stwierdziłyśmy, że chętnie skorzystamy.
Najpierw poszłyśmy do Babci, gdzie zjadłyśmy kolację, a potem udałyśmy się w kierunku amfiteatru, gdzie był koncert polsko-ukraińskiego zespołu Daga Dana.
Było cudownie! Jedna z Pań śpiewających w zespole zachęcała publiczność do śpiewania, jedynym minusem było to, że bardzo gryzły komary.
W niedzielę po południu przyjechała po Mnie Mama, razem poszłyśmy na lody. Mama powiedziała, że chcę dwa razy po dwie gałki, jak się później okazało w lodziarni, w której byłyśmy, były porcję. Dwie porcje były jak cztery gałki, także jadłyśmy, i jadłyśmy.
Potem we dwie pojechałyśmy nad wodę, Mama porobiła kilka zdjęć i wróciłyśmy do domu.
W poniedziałek rano poszłyśmy z Mamą do sklepu po telefon, okazało się, że nie posiadają takiego, jaki miałyśmy na oku.
W drodze powrotnej ze sklepu, pojechałyśmy po Olę, z którą chodzę do klasy, razem wybrałyśmy się nad wodę.
Woda była dosyć zimna, ale dało się kąpać, a Ja się nabijałam z Oli, bo ta stwierdziła, że w naszym kierunku płynie żmija wodna.
Kiedy wróciłyśmy z nad wody, udałyśmy się do kolejnego sklepu, gdzie akurat był telefon, który chciałyśmy.
Wieczorem poszłyśmy na pizzę, a potem pojechałyśmy do Babci, aby i Ją poczęstować. .
Wczoraj rano wybrałam się z Mamą do lekarza, dla towarzystwa, a potem razem poszłyśmy do Babci. We trzy poszłyśmy odebrać mój stary telefon z naprawy i zastała Nas nawałnica.
Burza była dosyć krótka, ale deszcz padał długo, i był bardzo obfity.
A dziś siedzę w domu i nigdzie się nie wybieram.
Jeśli Ktoś chciał by dostać mój numer, to proszę pisać na priv, chętnie się podzielę, jakby co zazwyczaj odbieram, jeśli jednak nie odbiorę, można zadzwonić ponownie, bo jest duża szansa, że zanim znajdę telefon, ten przestanie dzwonić.
Pozdrawiam Was, i zachęcam do komentowania!
Witajcie, jako, że ostatnio u Mnie sporo się działo, to postanowiłam tu co nieco poopisywać.
A więc tak, w środę rano miałam gości.
Przyszła do nas Mamy koleżanka, z córką.
Moja Mama, razem z ową koleżanką studiowała plastykę.
Pani Agnieszka zrobiła dla Nas króliczka w drewnie, baaardzo fajna ozdoba.
Postawiłam go na fortepianie, wśród pucharów, i innych gadżetów takich, jak metronom.
Ogólnie u Mnie na fortepianie stoi sporo rzeczy. 😀 Taka mała, domowa wystawka.
Okazało się, że dziewczyny tak, jak i My, kiedyś miały szczurki, więc z chęcią pobawiły się z naszymi ogonkami.
Później przyszła do Mnie przyjaciółka.
Obie jesteśmy zaprzyjaźnione ze stowarzyszeniem "Nowe Perspektywy". Jest to stowarzyszenie wspierania rodzin.
Kiedyś chodziłam tam na zajęcia, a teraz często bywam w roli Gościa.
Stowarzyszenie owo zostało zaproszone na uroczystości, które odbywały się w naszym mieście, z okazji dni Radomia.
Pani Prezes stwierdziła, że Mnie wykorzysta. 😀
Miałam być żywą biblioteką, i opowiadać o swoim życiu, ale okazało się, że to był tylko taki wstęp, i że tak naprawdę to te właściwe rozmowy będą we wrześniu.
Poszłyśmy na uroczystości we trzy, Ja, Kinia, znana tu pod nickiem Myszka, i Pani Gosia, która była przedstawicielką stowarzyszenia.
Pan,, który to organizował, dał nam chwilkę wolnego czasu, a więc poszłyśmy się rozejrzeć.
Stoisko miał między innymi, specjalny ośrodek szkolno-wychowawczy dla Dzieci niewidomych i słabowidzących, gdzie kiedyś chodziłam do pracowni wczesnego wspomagania rozwoju.
Na owym stoisku, Było sporo fajnych materiałów, wypukłe mapy, globusy, itp.
Za stolikiem siedziała Pani, która instruowała małe dzieciaczki, jak pisać na maszynie brajlowskiej.
Jak się później okazało owa Pani kiedyś uczyła Mnie brajla.
Po obejrzeniu różnych pomocy dydaktycznych, udałyśmy się z dziewczynami do Pana, który chciał Mi zadać kilka pytań, porozmawiałam z Nim, i powiedział, że generalnie możemy sobie iść.
Jeszcze raz podeszłam na stoisko ośrodka, aby zrobić sobie zdjęcie z ową Panią, no, i aby z Nią jeszcze porozmawiać.
Potem Pani Gosia Nas zostawiła, kilkakrotnie pytając czy damy sobie radę, baaardzo miłe z jej strony.
Prawdę mówiąc, to mieliśmy być tam przez dwie godziny, a okazało się, że wszystko zajęło nam pół godziny.
A więc stwierdziłyśmy, że pójdziemy się przejść.
Szłyśmy przez ponad czterdzieści minut, aż postanowiłyśmy, że wstąpimy do mojej Babci.
Babcia była zadowolona z naszej wizyty, poczęstowała Nas lodami, i porozmawiałyśmy na różne tematy.
Później, poszłam z Kinią na jazdy. Bardzo fajne przeżycie.
Podśmiewałam sie że jak bym kiedyś odzyskała wzrok, to już będę miała jedną lekcję jazd za Sobą 😛
Po jazdach okazało się, że autobus mamy dopiero za dwadzieścia minut, a więc stwierdziłyśmy, że po co czekać, przecież można iść pieszo.
I w ten oto sposób przeszłyśmy ponad połowę drogi do domu piechotą, co daje jakieś pięć przystanków. A, żeby było śmieszniej, ową drogę odbywałyśmy po dwudziestej pierwszej, także było już ciemnawo.
W czwartek,, siedziałam prawie cały dzień w domu, rozmawiając ze znajomymi.
Wieczorem zaś przeszłam się na dłuuugi spacer, a potem miałam kebaba.
To chyba z okazji meczu.
A najśmieszniejsze jest to, że o meczu dowiedziałyśmy się, jak już było kilka godzin po, ale i tak wygraną trzeba było uczcić.
Wczoraj wieczorkiem poszliśmy na wyprzedaże, Moja Mama kupiła sobie bluzkę, w takie fajne wielkie kulki, i spódnice, która bardzo daje po oczach, z powodu swego jaskrawego koloru.
A dziś sporo czasu spędziłam na czytaniu tutejszych blogów, i gadaniu ze znajomymi.
Miałam też przepyszne maliny.
Stwierdziłam, że jestem dziwna, nie jem pieczywa, staram się nie jeść słodyczy, żeby się odchudzić, a malin pochłaniam sporo, no miejmy nadzieję, że nie są tuczące. 😀
A podczas tych rozmów wysnułam takie refleksje. Ludzie widzący, często uważają, że nie Mają z Nami wspólnych tematów, i, że zupełnie inaczej postrzegamy świat.
A tak na prawdę, jesteśmy tacy sami, mamy podobne problemy, rozmawiamy na podobne tematy, i to co Nas różni, to brak wzroku.
Ja wiem, że nad tym tematem można by się było dłuuuugo rozwodzić, ale jakoś nie mam na to weny. 🙂
A co do książkowej recenzji, utknęłam w pewnym miejscu, i się dalej nie ruszyłam. Także nie wiem, kiedy opublikuję
A, że nie pokaże publicznie, czegoś co Mi się nie podoba, to sobie troszkę poczekacie.
Pozdrawiam, i zachęcam do komentowania!
Witajcie. Jak już wiecie w piątek miałam zakończenie roku, tak więc, wypadało by tu coś napisać. O dziewiątej piętnaście, mieliśmy pojawić się na dużej sali na akademię. Tyle, że Ja zapomniałam kupić torebek na upominki dla nauczycieli, więc zamiast na akademię, udałam się do Pepco. Kiedy przyszłam do szkoły, byłam święcie przekonana, że akademia się skończyła. Myliłam się! Prawie cała Moja klasa stała pod salą, w której mieliśmy otrzymać świadectwa. Na akademii z dwudziestu osób było, uwaga, uwaga! Trzy 😀 Także fulwypas. Kiedy akademia się skończyła, przyszła do nas wychowawczyni, aby wpuścić nas do sali. Zaczęła od rozdawania nagród. Nie podejrzewałam, że coś dostanę, ale jednak się myliłam. Dostałam kartę podarunkową do Empiku, i płytę z filmem "Ostatnia piosenka". A od moich cudownych Pań wspomagających dostałam pendrajwa i dyplom w brajlu. Więc zamiast słuchać, jak inni odbierają nagrody, czytałam sobie dyplom. Dla Kingi Czyżewskiej Drabik, za wzorowe zachowanie, i znakomite wyniki w nauce. No cóż, ja bym swoich wyników znakomitymi nie nazwała, ale nauczyciele widocznie stwierdzili inaczej. Moja średnia wynosiła cztery siedemdziesiąt jeden, także uważam, że źle nie było. Z zakończenia w podstawówce wyszłam z rękami pełnymi upominków. W sumie to nadal nie dopuściłam do siebie że są wakacje, nie wiem czemu tak, ale w tym roku tak właśnie jest. Po zakończeniu w podstawówce, poszłam na zakończenie do szkoły muzycznej. Był to dzień, w którym ukończyłam pierwszy stopień, także od czterech dni, jestem absolwentką pierwszego stopnia szkoły muzycznej. Na początku przypadkiem spotkałyśmy moją Panią od fortepianu. Pani uśmiechnęła się na nasz widok, upominek Jej się podobał, i powiedziała, że będziemy w kontakcie, i że we wrześniu się zobaczymy. Potem, troszkę mniej przypadkowo spotkałyśmy z Mamą moją wychowawczynię, wręczyłam jej upominek, podziękowałam za wszystkie lata, przez które Mnie uczyła, i poszłyśmy na pożegnanie absolwentów. Odbywało się ono na wielkiej sali koncertowej. Dyrekcja wręczała wszystkim uczniom nagrody, i świadectwa z wyróżnieniami, pod koniec poprosiła szóste klasy, na scenę. Każdy dostał świadectwo i gratulację. Po długich i wyczerpujących zakończeniach, udałyśmy się z Mamą na picce.
Uwaga, uwaga! Przez chwilę będzie książkowo!
w zeszłym tygodniu przeczytałam "Dziwny przypadek Psa nocną porą", i jakoś zapomniałam wam o tym napisać, recenzja, znajduje się na blogu użytkowniczki Monia 01, także tu jej nie będzie. Zaś w tą sobotę zaczęłam, a w niedziele skończyłam książkę Pt. "Gwiazd naszych wina". Obiecuję, że recenzję tu wstawię, ale najpierw muszę ją napisać, a idzie Mi jakoś średnio. Koniec informacji książkowych. 😀 Powrót do rzeczywistości. W niedziele z Mamą, partnerem mamy, i przyjaciółką, wybraliśmy się do Sky Jumpu. Czyli po polsku mówiąc, parku trampolin. Było bardzo ciekawie. Dorośli skakali, i się wygłupiali. Spotkaliśmy moją koleżankę z klasy, i jej brata, także wariowaliśmy razem. Jak tak się wyskakałam, to stwierdziłam, że tam sobie można nie źle kondycje wzmocnić. Po wykończeniu sił polecieliśmy wszyscy na lody. Jest u nas w mieście lodziarnia, która nazywa się mleczna, słynie z przeróżnie dziwnych smaków, i właśnie w owej lodziarni Ja wzięłam sobie wiśnie z pieprzem, partner mamy białą czekoladę z żurawiną, a przyjaciółka nie wiem co. 😀 Wczoraj nic ciekawego się nie działo, było deszczowo, z resztą, tak, jak w niedzielę. Jedyne plusy tego dnia, to to, że poczytałam sobie tutejsze blogi, i pojadłam przepysznych malin. A dzisiaj, mam w planach spotkanie z koleżanką. Pamiętajcie, recenzja na pewno będzie, obiecuję! Tylko nie wiem kiedy. Pozdrawiam, i zachęcam do komentowania!