Witajcie! Dawno mnie tu nie było, więc chyba wypadało by ten stan rzeczy zmienić. Jak tam u mnie? A no, jest OK. Spróbuje Wam opisać zeszły tydzień – przed rozjazdem, od 21 do 25 października jak zwykle wpis z opóźnieniem, o przerwie listopadowej, też się pewnie kilka słów kiedyś pojawi.
W poniedziałek, standardowo, zaczęliśmy tydzień od pobudki z Siostrą Janą Marią, wstałam, ogarnęłam się mniej więcej, i poszłam udawać, że jem śniadanie, po czym uciekłam do pokoju, czekać na Izę, swoją drogą, zawsze tak robię, niezależnie od wszystkiego, większość poranka spędzam w pokoju,a wychodzę tylko wtedy, kiedy muszę. Potem wybrałyśmy się z Izą do szkoły. Na pierwszej lekcji mieliśmy godzinę wychowawczą, na której namawiałam pana, do poczytania książki o PRL-u, a chodziło o to, że kiedyś Pan dał mi jakiś podręcznik, żebym miała co czytać na okienku, i było tam o komunizmie itp. A na ostatniej lekcji dał mi za to podręcznik, który był pisany w czasach komunizmu, eh, co za wyczucie! Na godzinie wychowawczej ogólnie zajmowaliśmy się ustalaniem stopni na połowę semestru..
Następną lekcją była historia, na której Pan kulturalnie odebrał mi książkę, nie dając skończyć czytanego zdania, i przełączył moją uwagę na lekcje. YYY. Nie poskutkowało, bo i tak nie byłam zbytnio skupiona, nie wyspałam się!
Następnie mieliśmy religię, fajny przedmiot, nie powiem. W poniedziałki zazwyczaj zagląda do nas diakon Łukasz, a nasz ksiądz Michał siedzi, i obserwuje, śmiesznie było.. A potem nadeszła długa przerwa, na której stwierdziłam, że po dwóch miesiącach mam dosyć szkolnych kanapek, i pożyczyłam od Izy sevendaysa, dobry był, ,bardzo.
Po długiej przerwie wybrałyśmy się na niemiecki. Lubię ten przedmiot nawet, bo nie wymaga zbyt wiele uwagi, można sobie siedzieć, czytać i się udzielać, albo w sumie nie udzielać też, bo i tak nigdy nie można dostać plusa, więc udzielać się nie warto. Przez całą lekcję Pan pytał nas ze słówek, po czym i tak nie wystawił ani jednej oceny, bo stwierdził, że dopowiemy jutro, jak się lepiej nauczymy.
Potem poszliśmy na matmę, straszny przedmiot! Pan generalnie jest dość bardzo wymagający i surowy, a nie którzy próbują z nim dyskutować, przez co, często obrywa cała klasa, ale nie zamierzam wchodzić w szczegóły. A potem, a potem zrobili nam nadzieję! Pani od polskiego jechała na wycieczkę, i stwierdziła, że może nas wziąć, po czym się okazało, że jednak nie ma miejsca, i musimy wrócić na matmę, ale nadprogramową, która jest zastępstwem. Straszne to było! A tak apropos, każde zastępstwo, jakie nam dają, to albo jest niemiecki, albo matma, względnie polski, ale na to narzekać nie mogę, a ostatnio nawet mieliśmy zastępstwo z psychologiem, z czego ja byłam niezmiernie szczęśliwa, niektórzy wiedzą dla czego.
W poniedziałek po szkole w teorii nie miałam żadnych zajęć, a w praktyce, zamieniłam się z Izą na orientację, więc od siedemnastej do dwudziestej byłam wyciągnięta z życia. Ciężko było. Najpierw poszliśmy do pracowni orientacji przestrzennej, w której odkryłam, że w sumie to plany są trudne, a gra w kółko i krzyżyk jeszcze trudniejsza! Nie nie, ja nie grałam, byłam tylko w roli obserwatora patrząc, a raczej słuchając, jak Pani Marta uczy Zuzię gry, hm, chyba podziękuję. W pracowni miałam też okazję zobaczyć domek dla lalek, z windą na korbkę.
🙂 Potem wybraliśmy się w podróż do Jabłonek, trafiłam, nie zginęłam, cud! A potem, od internatu chłopców miałam dojść gdzieś tam, no nieistotne, a doszłam do Szkoły specjalnej, nie pytajcie czemu! Pomyliły mi się strony, i tak wyszło. Po kolejnym powrocie do internatu wybraliśmy się na wieś laski, wyszliśmy bramą południową, przeszliśmy się zimnym, ciemnym strasznym lasem, który i tak poprzednim razem był bardziej straszny, a teraz już bardziej, jak by to rzec, oswojony. Przeszliśmy ośrodek na około, i wróciliśmy bramą północną, więcej informacji nie mam… Wiem tylko, że jest tam kościół, i jakieś sklepy, i bramy, dużo bram.
Po orientacji odmawiałam posłuszeństwa pod każdym względem, a mojej sytuacji nie poprawiało to, że miałam jeszcze matematykę do zrobienia.
Wtorek zaczęliśmy matematyką. Nie nie i jeszcze raz nie, mało że przedmiot straszny, to jeszcze rano! Potem mieliśmy angielski, ulga dla ludu! Zwłaszcza, że nic prawie nie zrobiliśmy, bo Pani szukała kartkówek, czy czegoś w podobnej konwencji, czego i tak nie znalazła.
Następnym przedmiotem była chemia, ciężej, o wiele ciężej, zrobiliśmy temat o promieniowaniu, długie, trudne, koszmarne, i w ogóle… A ja w między czasie zdążyłam odkryć, że nie działa mi klawiatura w braillesensie, no cóż, bywa i tak. A więc na chemii siedziałam, i rozkminiałam, jak zapisywać indeksy na komputerze..
Później, nastąpił polski, bardzo lubiany przez nas przedmiot i Pani…
A potem mieliśmy informatykę, której w rzeczywistości nie mieliśmy, zamiast tego mieliśmy matematykę, bo nic innego by nam nie dali, ale z Panem Maćkiem, miła odmiana, bardzo miła!
A ostatnim szkolnym przedmiotem tego dnia, był niemiecki.. Uzbierałam piątkę ze słówek, co mnie bardzo ucieszyło.
Wtorek jest generalnie trudnym poszkolnie dniem, ale mi to odpowiada. Odpoczęłam, i poszłam na chór, gdzie zaczęliśmy robić jakieś skomplikowane dzieła, a tak poważnie, to przez całą próbę siedzieliśmy nad jednym kanonem, i wygłupialiśmy się z alikwotami, CI co wiedzą, to wiedzą. 🙂
A po chórze, poleciałam na Showdowna, fajnie było! przegrałam, jak zawsze, po czym drugi mecz wygrałam, opłacało się iść!
Środę zaczęliśmy angielskim, na którym siedzieliśmy nad modułami, i czytaliśmy jakieś teksty. Pani doszła też do wniosku, że skoro chcę iść na rozszerzenie, to trzeba zacząć działać w tym kierunku, słusznie, bardzo słusznie!
Potem mieliśmy historię, ciężko, oj ciężko, ale plus był taki, że poprawiłam sprawdzian, i kartkówkę również napisałam dobrze, więc w zasadzie poprawiło mi to humor.
Potem była geografia, na której część pracowała z mapą, a druga część poprawiała kartkówkę. którą mnie udało się zaliczyć za pierwszym podejściem.
A potem, był mój najukochańszy przedmiot poza angielskim.
Filozofia! pani Asia powiedziała mi piękne, "Bądź dobrym dzieckiem, i zanieś mi to do klasy", stwierdziłam, że jeśli mogę, to sobie na nią poczekam, pozwoliła. W klasie Pani zaczęła pytać Izę, a ja jej w tym usilnie przeszkadzałam, zgłaszając się. Pani Asia, jak to Pani Asia, dyplomatycznie mnie ignorowała. Ale potem doczekałam się swojego! Pani zapytała i mnie, i dostałam czwórkę. Na koniec lekcji, Pani Asia doszła także do wniosku, z wielką radością z resztą, że doszedł jej mail ode mnie, co jest czymś nowym, bo zazwyczaj i mnie, i jej pokazuje się, error.
Potem mieliśmy matematykę, na której robiliśmy jakieś trudne, jak zawsze, zadania, nic nowego.
A potem był WOS, co było dość przerażające, bo mieliśmy pierwszy sprawdzian. Pani stwierdziła, że nie pozwala pisać na komputerach, bo jak się tak pisze, to można ściągać, i że mamy iść po maszyny, sprawdzian był trudny, i niesympatyczny, 😀 Pozdrawiam panią Anię, polonistkę. I Panią Gosię, byłą polonistkę, Na pewno były by dumne.. 😛
A potem była matematyka wyrównawcza, kocham ten przedmiot o wiele bardziej, niż podstawę i wszystko co z nią związane. Chodzę, bo powinnam ogarnąć notację, ogólnie notacje już ogarnęłam po większości, ale chodzę dalej i mam zamiar chodzić jeszcze długo, bo lubię.
A potem miałam fortepian, fajna Pani, fajny przedmiot, i fajny instrument. Nauczyłam się akompaniamentu do utworu "Orzeł biały" z powstania warszawskiego, ładny, ale smutny.
A po fortepianie miałam wolne do końca dnia, co było bardzo radosne. Spożytkowałam go na zrobienie lekcji, pogranie na fortepianie, i pójście z Izą na wieczernicę dotyczącą powstania warszawskiego
W czwartek, zaczęliśmy matematyką rozszerzoną, na której robiliśmy podstawę, lubię ten przedmiot, sympatycznie jest.
Potem był polski, na którym mówiliśmy o plejadzie poetów starożytnych, fajny temat, choć dość trudny.
A potem klasa miała dwa WF-y a czemu klasa, a nie ja? BO ja się zwolniłam, i pan ze smutkiem stwierdził, że nie chcę akceptować zwolnienia, bo nie lubi, jak uczniowie się zwalniają, ale jeśli napisał je wychowawca, to niestety powinien, więc zaakceptował, i miałam okienka Jedno spędziłam na nauce biologii do sprawdzianu, a na drugim poszłam męczyć P.Asię psycholog, podziwiam za cierpliwość!
Potem były angielskie, na których robiliśmy moduły, kocham ten przedmiot, mówiłam to już? pewnie tak.
A potem była biologia, na której był trudny sprawdzian, jak zawsze, a w sumie poprawa sprawdzianu, poszło mi w miare, też jak zawsze. 😉
W czwartek po szkole, zawsze mam fortepian, co jest o tyle straszne, że mam pięć minut na ubranie się, i przejście do A300, ten kto wie gdzie to jest, to dobrze, a ten kto nie wie, można się dowiedzieć. No w każdym razie, raczej nie zdarza mi się nie spóźniać, na fortepianie robiłam sobie akompaniament do Orła białego, polubiłam to już i ogarnęłam w sporej części.
W piątek zaś, zaczęliśmy religią, na której, jak zwykle miały miejsce ciekawe dyskusje…
Następnie mieliśmy fizykę, a właściwie dwie. Jedną sami, a drugą z pierwszą B, zastępstwo za angielski.
Na pierwszej pisaliśmy trudną kartkówkę, i robiliśmy temat, a na drugiej oglądaliśmy bardzo ciekawy film, o katastrofie, a właściwie o spuszczeniu bomb na Hiroszimę i Nagasaki.
Potem zaś mieliśmy rozszerzoną matmę, na której robiliśmy podstawę, i uczyliśmy się EDB, za zgodą Pani, oczywiście..
Następnie mieliśmy polski,..
Ostatnią lekcją zaś było EDB, na którym był sprawdzian, z którego dostałam piątkę, i piątkę z aktywności, i w ogóle mam piątkę na pierwszy trymestr. <3 A poza tym, Pani stwierdziła, że mamy pić dużo wody, a co więcej, nawet sama nam tą wodę na lekcję przyniosła. 🙂 Pozdrawiam i lubię. <3
A po szkole, doszłyśmy z Agatą do mądrego wniosku, że pójdziemy sobie na huśtawki dla pierwszej i drugiej grupy. Było bardzo sympatycznie. A wieczorem, gdy Iza wróciła z orientacji, wybrałyśmy się na wolontariat, do młodszej grupy specjalnej, gdzie również było sympatycznie, choć pracowicie. 🙂
Pozdrawiam Was, i zachęcam do czytania i komentowania. Ps. standardowo, dajcie znać kto dotrwał. 🙂
Kategoria: Codzienność.
Uwaga! Oczywiście, że z opóźnieniem! Wpis opowiada o, początku roku i reszcie pierwszego tygodnia. Taki o czasie aktualnym też się pewnie kiedyś pojawi. Opowiem Wam kiedyś także o ludziach, internacie, przerwach itp. Na razie, pozostańmy w klimacie czysto szkolnym., bo przerw z początku roku już nie pamiętam, a że przez prawie trzy tygodnie byłam pozbawiona komputera, to na bieżąco pisać nie mogłam.
Witajcie! Wspominałam paru osobom, że u mnie się bardzo, ale to bardzo pozmieniało. Pamiętam, że mam dla was napisać zaległy wpisik o orientacji, pamiętam, że obiecywałam, ale, jeszcze nie teraz. Kiedyś się pewnie pojawi, jak znajdę czas..
A tymczasem. Co tam ostatnio u mnie?
Jak CI bardziej wtajemniczeni wiedzą, tym mniejwtajemniczonym też się pewnie gdzieś tam przewinęło. Od niedzieli, jestem sobie w laskach. BO stwierdziłam, że prawdopodobnie czas na zmianę. Skoro liceum, to czemu by nie spróbować czegoś nowego?
Ogólnie, po kilku dniach pobytu tutaj, jestem bardzo zadowolona.
W niedzielę przyjechałam sobie tu z Izą, @Moonlight 22, która chodzi ze mną do klasy. Usiadłyśmy na ławce, i poznałyśmy. Najpierw siostrę Ancillę, która krążyła w jakichś celach, a potem Panią Tereskę z dyżurki. Potem poszłyśmy do internatu. Gdzie ja, udawałam, że jem kolację. PO kolacji odwiedziła mnie @Zuza, która, oczywiście, również jest ze mną w klasie. PO czym, wyszłyśmy do chłopaków. @Nowik, @Żywek, dzięki za niedzielne spotkanko!
W poniedziałek, najpierw poszliśmy na mszę świętą. Którą prowadził Ksiądz Michał. Potem przeszliśmy do Jabłonek, na przywitanie nowych uczniów, i rozdanie jabłek oraz róż. Pan Dyrektor również prowadził fajnie, choć trochę przy długo. A potem wylądowałam w klasie historycznej, na spotkaniu z wychowawcą, gdzie stwierdziłam, że mam dosyć wszystkiego.
Po szkole wybrałam się na obiad, gdzie przywitały mnie zupa z soczewicy, i makaron z serem i truskawkami. Eghm. Dziękuję, postoję. No w każdym razie, poudawałam, że coś tam jem, i wróciłam do grupy. Potem z mamuśką szukałyśmy Biura szkolnego, przewijając się przy okazji przez Dom przyjaciół. @Pani Lucynko, pozdrawiam. I podziwiam za to, że chciało się Pani wypisywać te wszystkie papierki! Potem odkryłam że mam w grupie Jolę, która jest ogólnie człowiekiem, bardzo lubiącym być wszędzie, byle by poza internatem. Więc, jak na prawie dorosłych przystało, wybrałyśmy się na plac zabaw, coby zbadać teren. 😛 Wieczorem, spotkałam się z papierkiem, Żywkiem, i ktosiem, który ni ma Eltena. Pospacerowaliśmy, otrzymałam Braillesensa, i wróciłam do grupy.
We wtorek, zaczęliśmy matematyką. Podstawę, mamy z Panem Grzegorzem. Hmm, ciekawy człowiek, nie powiem. Ogólnie dość poważny, ale tak to to nic poza tym złego nie widzę. Ps. Po trzech tygodniach nauki zmieniłam zdanie. D
Potem poszliśmy na angielski, z Panią Moniką. Jak ją poznałam, to stwierdziłam, że na milion procent biorę sobie rozszerzenie. Wymagająca, ale też z poczuciem humoru. Bardzo to cenię.
Następnie wybyłyśmy na chemię do pani Ewy, która, zamiast lekcji organizacyjnej, czytała nam artykuł o słoniach. Nie powiem, ciekawe zajęcie.
potem poszłyśmy na polski, z Panią Anią, która miała żal do dyrektora, że zajął jej całe 11 minut lekcji, i ona nie ma czasu na organizacje. D
Następnie wybyłyśmy na informatykę z Panem Piotrem, który ucieszył się z czterech dziewczyn, i ani jednego chłopaka. We wszystkim są jakieś plusy!
A ostatnią lekcją był niemiecki, gdzie odkryłam, że wszystkie firmy są niemieckie, i wszystko, co istnieje również jest stamtąd.
W środę, zaczęliśmy angielskim, na którym zaczęliśmy tak zwane The Roud Less Travel, ciekawe to jest nawet. Tak w sumie to o tym, jak facet wkurzał kobitkę, bo się nią wysługiwał, i udała się do Kalifornii, bo stwierdziła, że ma go dość. Jak dostanę od początku, to zainteresowanym podeślę, bo ogólnie to jest w odcinkach.
Następnie mieliśmy historię, na której czytałam harrego Pottera, no, tak prawie legalnie. Pan stwierdził, że po początku roku wszystko wiemy, więc rozmawiał z technikum, a my miałyśmy spokój.
Potem była geografia, na której stwierdziłyśmy, że trafiłyśmy na gorszy dzień pana.
Jaka to klasa?
Geograficzna!
Panu chodziło o to, która to klasa, ale nie dokładnie sformułował pytanie, a najśmieszniejsze jest to, że Pan nadal nas o to pyta, a mieliśmy z nim już trzy lekcje. No cóż.. Odpowiedź nasuwa się sama!
Potem Pan się na nas wkurzył o to, że gadamy, po czym doszedł do logicznego wniosku, że jest przerwa, i padły słowa.
A, to ja sobie stąd idę, no cóż. Smuteczek!
A potem, potem był najbardziej wyczekiwany prze ze mnie przedmiot poza angielskim. Filozofia! Pani stwierdziła, że za karę do czytania będzie dawała nam Kanta, ja stwierdziłam, że tak w sumie, to sobie go chętnie poczytam, i co? I dostałam! A teraz z koleżanką, znalazłyśmy sobie nowy sposób wkurzania Pani, wkręcamy jej, że pójdziemy na rozszerzenie z z filozofii, i nie wiem, jak dla koleżanki, ale jak dla mnie, jest to fajny pomysł na życie.
Następnie mieliśmy matematykę, na której kończyliśmy organizacje, i ogarnialiśmy pierwszą lekcję, którą dwa tygodnie później, nadal kontynuujemy, a mamy pięć działów, po dwanaście tematów, także jak tak dalej pójdzie to, hmmm! W klasie maturalnej skończymy pierwszą książkę!
A potem, potem mieliśmy WOS, jak na razie najtrudniejszy przedmiot pod względem tego, żeby nie zasnąć, dobra, i EDB, które jest chyba gorsze nawet. No ale dobra, była kolejna organizacja, więc zbyt dużego skupienia nie potrzebowałam. Wszystko wiem!
W czwartek, zaczęliśmy rozszerzeniem z matmy, które mamy z P.Jolą.. Było bardzo fajnie, Pani opowiedziała nam o sobie, a my jej również.. Pani Jola, podobnie jak my, nie widzi.. Więc tymbardziej ją podziwiam. <3
Potem był pierwszy pracujący język polski, na którym mówiliśmy o starożytności. Najpierw pomyliłam renesans ze średniowieczem, a potem oświecenie z odrodzeniem.. Hmm, a potem, po tak dotkliwych porażkach, przestałam się odzywać. D Także, współczuje Pani Ani naszej klasy! Co jedna to lepsza. 😛 I tak Was lubię! :* A potem mieliśmy dwa WF-y, ja stwierdziłam, że nie mam stroju, bo to powinny być lekcje organizacyjne, dziewczyny stwierdziły, że w sumie to one też nie mają. I Pan nas puścił na dwa okienka. Na pierwszym czytałam przewodnik po muzeum sztuk pięknych, dostarczony przez P.Asie – psycholog, a na drugim ogrywałam Nowika w Ninety Nine na Quentinie.
A potem mieliśmy dwa angielskie, na pierwszym trochę podłubaliśmy w The Roud Lessach, a potem poszliśmy na czytanie z Panią Prezydent!
pani Duda, była u nas w laskach, i czytała nam fragment noweli dym, a dziewczyny i wychowawcy, i kilku chłopaków, przygotowali nowelę Katarynka.. Bez sensu jest to zdanie, ale niech tam! 😀
W piątek, zaczęliśmy od pójścia na pierwszy piątek miesiąca, przez co przepadła nam religia.
Kiedy wróciliśmy, poszliśmy na fizykę, z S.Moniką. Powiedziałam Siostrze, że słyszałam dużo dobrych rzeczy na jej temat, siostra stwierdziła, że to nie prawda. A potem chciała sprawdzać grawitację na koledze. Aha, stwierdziła też, że tak w sumie, to ona nie ma telefonu, bo jej nie potrzebny..
Na początku lekcji, miał też miejsce ciekawy dialog.
I tu przyda się informacja, że siostra uczyła Zuzię przez trzy lata gimnazjum..
Zuzia – Cieszy się siostra, że mnie siostra widzi, prawda?
Na co siostra, Hm. Nie każ mi kłamać, u spowiedzi byłam!
Ja już uwielbiam nasze lekcje fizyki! D
Potem mieliśmy angielski, na którym trochę ogarnialiśmy czasy..
Następnie, mieliśmy rozszerzoną matmę, na której szczerze mówiąc nie pamiętam co robiliśmy. Ale to mało istotne w sumie.
A potem mieliśmy polski, łączony z klasą pierwszą B, w której z Eltena są Wojtas i Titomaton, i chyba nikt więcej. Ale tak czy tak, było ciekawie. Ja pisałam Kacprowi wiadomość na brailesensie, a on mi odpowiadał..
A potem mieliśmy EDB, na którym uśmiałam się z chłopaków, bo cały czas nam cisnęli. Ale przynajmniej nie spałam!
Pozdrawiam was, i zachęcam do komentowania! Ps. dajcie znać kto dotrwał do końca. BO ten wpis, jest trochę, hmmm ciężki.. 😀
Witajcie witajcie! Jak niektórzy wiedzą, wyemigrowałam sobie ostatnio na tydzień do Jantaru. Było super!
Byłam tam od 20 do 27 sierpnia.
Wyjechałyśmy po trzynastej. Miałyśmy wyjechać wcześniej, ale trzeba było się wyspać, dopakować, ogarnąć, i poznosić rzeczy. A, że u nas zawsze jest więcej rzeczy, niż ludzi, a co więcej, więcej rzeczy, niż potrzeba, 😉 to to znoszenie trochę trwało. U nas to rodzinne. Babcia ma tak samo. WIęc kiedy po nią przyjechałyśmy, trzeba było poogarniać jeszcze jej rzeczy.
Ludkowie, nie umawiajcie się ze mną na wyjazdy. 😀 Chyba, że chcecie trzymać swoje rzeczy na kolanach. I nie liczcie, że moja mama, kiedykolwiek, pojawi się gdzieś punktualnie.
Jeśli bierzecie pod uwagę te dwie rzeczy, i jesteście w stanie je zaakceptować, to. ja Was podziwiam…:D Kiedy zajechałyśmy do Jantaru, było po dwudziestej pierwszej. Masakra. Inteligencja nawigacji mnie przerosła. Jedziemy autostradą, a tu, skręć w lewo, następnie, skręć w prawo, kilka sekund później. Zawróć. 😀 Ogarnęłyśmy pokój, moja mama próbowała otworzyć lodówkę w drugą stronę niż logika nakazuje, przez co prawie ją zepsuła. Ale ostatecznie lodówka ostała się w całości, sukces!
Zostawiłyśmy babcię w pokoju, i jako narodowe łaziki wybrałyśmy się w poszukiwaniu plaży.
Do morza miało być bliżej, niż w zeszłym roku, a okazało się, że jest dalej. Nie ma to, jak być dobrze doinformowanym!
Pojeździłyśmy, moja mama doszła do wniosku, że jest, ciemno, i, tak jakby ona nie widzi plaży, wskazówek, a co więcej, nie wie gdzie jest. Ale za to widzi, gofry i lody. A więc zaparkowałyśmy samochód, w pierwszym widocznym, przeznaczonym do tego miejscu,i wybrałyśmy się na krótki spacerek.
Następnego dnia, zebrałyśmy się i wybrałyśmy na plażę. Szłyśmy przez las, bo miało być bliżej. I było, tyle, że babcia, nie chciała chodzić tamtędy, bo, do pokonania była wielka góra. CO dla babci było męczące, a dla mnie mało komfortowe, bo piaszczysta góra z korzeniami, jest trudna do przejścia, a zwłaszcza, gdy nie można patrzeć pod nogi. 🙂
Na plaży popolowałyśmy na kukurydziaża, którego, wyjątkowo, nie było, i poszłyśmy na spacer. Na którym zaczęły się dziać ciekawe rzeczy. Było zimno, a nawet bardzo zimno, na szczęście jeden jedyny taki dzień. A więc, szłyśmy z mamą zawinięte w koc, i wszystko było by super, gdyby nie to, że szłyśmy brzegiem morza, a koc szargał się po ziemi. Kiedy babcia zobaczyła przypływającą falę, wydała okrzyk, oburzonym głosem. Ejjjj! Bo umoczy umoczy! Miałyśmy ubaw z tego do końca wyjazdu.
Po odnalezieniu zeszłorocznych ścieżek, wybrałyśmy się na świeżo rozmrażanego dorsza. Tak tak, to też odkrycie z wyjazdu. Napisane było, świeży dorsz, znajomy mamy, jak mu to napisała stwierdził, że nie ma nad morzem w sezonie świeżych dorszy, a ciocia nam potem powiedziała, że jest zakaz łowienia. WIęc, generalnie, jeśli widzicie świeżego dorsza nad morzem, w sezonie, oznacza to tyle, że jest świeżo rozmrażany. Jeśli zaś nie widzicie przed nim napisu świeży, oznacza, że leży sobie długo. A to chyba gorzej, no nie? 😛
Kiedy wróciłyśmy z plaży, udałyśmy się do pokoju, sugerując się trzema białymi flagami, jedyny punkt charakterystyczny przy naszym hotelu..
Następnego dnia, również wybrałyśmy się na plażę. Hmmm. Nad morzem, to chyba norma. I również miała miejsce ciekawa sytuacja.
Najpierw, udało mi się upolować kukurydziaża. Dosłownie, w ostatniej chwili. Weszłyśmy na plażę, a on akurat uciekał, ale naczosy miałam. 🙂
Potem siedziałyśmy w ciszy, i jadłyśmy sałatkę. Na kocu obok nas urzędowały jakieś dwie dziewczynki. I w pewnym momencie, ciszę, przerwał głos, mówiący, "Zostaw mnie"! Ale to dziecko zrobiło to z taką ekspresją, że płakałyśmy z mamuśką ze śmiechu, przez co ja bym się udławiła. 🙂
Wieczorkiem wybrałyśmy się na zachód słońca. Mówiłam Wam kiedyś, że lubię je oglądać? 😛 Jeśli tak to dobrze, jeśli nie, to już wiecie. I dziwić się, że nie dogaduje się z poważnymi ludźmi. 😀
W piątek w dzień nie działo się nic szczególnego, bo, jak można się domyślić, wybrałyśmy się na plażę. A potem na obiad. Ja, wzięłam sobie FischBurgera, a to z kolei jest odkrycie z zeszłego roku.. 🙂 I nawet była w nim ryba, z ościami, co już mnie mniej ucieszyło.
Wieczorkiem zaś, wybrałyśmy się z mamuśką na karaoke. Było cudnie! Zbliżałam się do DJ-a, jak pies do jeża, rozkminiając, czy coś sobie zamawiać, czy jednak sobie odpuścić, i nie męczyć nikogo swymi wątpliwej jakości wykonami. Jednak mamuśka wygrała. Zamówiłam sobie "Małgośkę", nawet mam nagranie, ale uważam, że mi nie poszło. Odsłuch był straszny. Widziała to jedna osoba, i to był błąd, że jej pokazałam, bo podejrzewam, że we mnie zwątpiła. @Tajemnicza osobo, prawda? 😀 A tak poważnie, bywało lepiej, bywało gorzej, chociaż ja, jednak wolę to lepiej.
Wytańczyłam się, i wróciłyśmy do domu.
W sobotę mieli do nas dojechać Ziejka, i Kazik, czyli jej chłopak.
Pomijam fakt, że miałam z pięć nieodebranych połączeń, ale co dzwonił telefon, to mnie było nie po drodze, no cóż..
A potem miała miejsce cudna rozmowa, Młodzi szukali hotelu, a moja mama Ich kierowała.
Ale tam macie brązowy płot, po lewej stronie.
Ale tu nie ma brązowego płotu.
I Ziejka, skonsternowana, YYYYY, a może my mamy inne pojęcie brązowego?
Na co moja mama, wyczerpana tłumaczeniem. A może my mamy inne pojęcie lewej strony?
I tu, przydało by się opowiedzieć anegdotę.
Pewnego razu, Ziejka, wybrała się do naszej piwnicy, nie pamiętam po co, ale w każdym razie, mamy nie było w domu, a chciała, żeby coś jej dostarczyć. No więc mama kierowała Ziejkę, gdzie co jest. A teraz idź w lewo,
Poszłam, i nie ma!
Ale w moje lewo! Od tej pory, jak ktoś jej mówi w lewo, lub w prawo, zawsze się pyta, ale w moje czy twoje. 😀
Kiedy już wszystko poodnajdowałyśmy, wybrałyśmy się na plażę, i na zakupy, bo, doszłyśmy do wniosku, że czapeczki by się przydały, bo słońce, na dłuższą metę, może wypalić mózg. 🙂
Wieczorkiem znów zostawiłyśmy babcię, która wolała siedzieć w pokoju, niż eksplorować po nocy. I po raz kolejny, wybrałyśmy się na karaoke.
DJ nas poznał, przywitał się ze mną, przedstawił mi się, i skończyłam, śpiewając "Po prostu bądź" Manaamu. Nie wiem, jak mi poszło. Nie słyszałam się, a nagrania brak..
Potem z Ziejką zaśpiewałyśmy "Spowiedź", totalny spontanik, ale było, Hmmm, powiedzmy, że jakoś. Ja zapomniałam tekstu, a odsłuch był gorszy niż dzień wcześniej.. Potem, wybrałyśmy się na lody, gdzie, wkręcałyśmy Panu, że jesteśmy pod wpływem, i że jesteśmy Januszami. 😀
W niedzielkę, żeby tradycji stało się zadość, oczywiście, wybrałyśmy się na plażę. Ale, nadarzyła się pewna nowość, postanowiłam sobie, że się wykąpie.
Czy było to mądre, nie wiem. Ale, odkryłam kilka rzeczy. Np. to, że nie muszę chodzić w opasce, i rozpószczonychwłosach. Mogę chodzić w koku, na czubku głowy. I nawet nie wyglądam jak jełop!
Potem poszłyśmy na obiad, a potem, na pamiątki. Gdzie, moja babcia, kupiła mi fajną foczkę. A co to jest foczka? A no podusia. 😀 Jako, że mi jest wiecznie za nisko, a mój kotek, którego mam w użytku od lat ośmiu, jest już nieco zniszczony, to stwierdziłam, że warto nabyć coś nowego. Pomijam fakt, że przez cały tydzień w hotelu, spałam na płaskiej poduszce, po tylko taką dali, a ja nie wzięłam żadnej ze sobą..
Wieczorem, znów wybrałyśmy się na karaoke. Ostatnie niestety.. Ale przez to, że było to ostatnie, DJ, był mocno, mocno wstawiony. Więc najpierw śpiewałam "Baśkę" z moją Ziejką, potem śpiewałam coś z nim, ale nie pamiętam już co. A potem śpiewałam "Ale to już było", i na siłę "Małgośkę", do której mnie zmusił. A potem koło mnie siedział, i tu, niestety, nie cieszyłam się z mojej postury, bo ja siedziałam normalnie, a on, mimo to, zmieścił się koło mnie na krześle, a był nieco grubszy. Taaa, to już wiecie, ile miejsca potrafię zajmować. 😀
W poniedziałek, coby trochę odmienić, pojechałyśmy do Rumi, do mojej cioci.
Weszłyśmy na górę, usiadłam sobie, i ciocia stwierdziła, że powinnyśmy coś zjeść. Ci co mnie znają, wiedzą, że jestem niezbyt chętna do jedzenia. Ale zjadłam najlepszą zupę pomidorową na świecie! A potem, potem zdarzyło się coś, co byłam pewna, że się nie uda. Czyli, spotkałam się z Pajperem! Dogadywaliśmy się, i nie mogliśmy się dogadać, ale się udało.
Kiedy siedzieliśmy sobie u cioci, pokazałam mu swój nowy Image, czyli mojego koka. A potem padło magiczne pytanie.
"Kingo, a co się stanie, jak tego koka rozwiążę?".
Hm. Sprawdź!
I, przyznam szczerze, że, Dawidzie, jestem CI bardzo wdzięczna, że mi go rozwiązałeś, bo odkryłam, że moje włosy da się ułożyć inaczej, i że mogą być troszkę pofalowane. <3 Związałam sobie ogonek, i zaczęłam się bawić sznureczkiem od worka. Czyli magicznego wynalazku, który, jak się go założy na ramię, może być torbą, jak się założy na plecy, plecakiem, a jak się weźmie w rękę, to torbą podręczną. Sznureczek zepsułam, ale Dawidowi udało się go naprawić. 🙂
Odprowadzając Dawida, odkryłam, że w Rumii jest mapka dworca. Rumia Janowo, to malutka stacyjka, która nawet nie ma swojej budki dworcowej, a mapka jest, i to taka, że dużo na niej widać. Nie to, co u nas na dworcu ,gdzie zrobili litery brajlowskie, płaskie. Pozdrawiam Ich.
Potem z ciocią pojechałyśmy nad morze. Przepłynęłyśmy się rowerkami wodnymi, i wróciłyśmy do cioci.
Zjadłyśmy obiad, i pojechałyśmy do Jantaru, coby zrobić grilla.
Siedzenie na plaży do dwunastej w nocy, jest cudne! Zwłaszcza w dobrym towarzystwie..
We wtorek wstałyśmy, uzmysłowiłyśmy sobie, że właściwie, to powinnyśmy się spakować, i poszłyśmy na plażę.
Kiedy leżałam na kocu doszła do mnie bardzo przykra wiadomość..Chwilkę się pokąpałam, i poszłyśmy na obiad. Po czym, wróciłyśmy meleksem do domu.
Ogólnie rzecz biorąc, wyjazd uważam za bardzo udany.
Pozdrawiam Was, i zachęcam do komentowania!
Witajcie witajcie! Co tam ostatnio u mnie? Są wakacje, więc wypadało by pogadać o wszystkim i o niczym.
Parę wpisów już zaczęłam tworzyć, też z tego typu, ale coś poszło nie tak. 😉 Co ostatnio porabiam? Orientacja orientacja i orientacja. Żyje tym, i bardzo sobie to chwalę.
Z Panią widuje się dwa razy w tygodniu, ale laskę widuje znacznie częściej. 😉
We wtorek np. byłam sobie z Ziejką w stowarzyszeniu. Było bardzo ciekawie. Zwłaszcza zważając na to, że ona nie zna stron, więc kierowała mnie na oko.
Więc było albo Dobrze. Albo, Nie, lepiiej tak nie idź, jak idziesz, bo ulica, słup, budynek, albo cóś. 😉 Nie za każdym razem była w stanie mnie uratować. 😉 Do stowarzyszenia doszłyśmy w całości. Nawet sama wsiadłam do autobusu, i żyje, pasażerowie wszyscy też, więc nie jest źle.
😉 Wracając ze stowarzyszenia, szłyśmy po bardzo nie równym c`hodniku, po wiadukcie, i gdzie się tam jeszcze tylko dało.
Pomijam fakt, że np. skakałam z krawężników, bo ich nie zauważałam, a Ziejka zapominała, żeby mnie o nich informować. Bo, przecież powinnam je znajdować laską, ale to, że powinnam, nie oznacza, że znajduje. 😉
W środę zaś, miałam orientację, o której kiedyś na pewno pojawi się duży wpis, co, jak, dla czego, czego się nauczyłam, a czego mniej.. Co pojęłam, a co jeszcze nie bardzo. ;)D Przyznać muszę, że jak na razie więcej pojęłam niż nie, co zawdzięczam tylko i wyłącznie Pani. Pozdrawiam z nadzieją, że Pani to przeczyta, a może nawet skomentuje. 😉 <3
Po orientacji stwierdziłyśmy z mamuśką, że spotkamy się ze znajomymi, którzy przybyli aż z Irlandii. Plan się udał, i pojechaliśmy nad wodę, zjeść rybę. Było cudnie. Kaczki, ryby, karpie, mniej ludzi, więcej ciszy.. Bardzo sobie to cenię. Rybka też smaczna, więc bardzo mi się podobało.
W czwartek zaś, spędziłam cały dzień z moją Ziejką. Rano pojechałyśmy do urzędu, ona musiała, ja na szczęście nie, bo, urzędów nie lubię, ale stwierdziłam, że się z nią wybiorę, bo, ona nie lubi tak bardzo, jak ja, albo i bardziej. 😉
W każdym razie, nagle się okazało, że jest ewakuacja, a ja siedziałam sama, gdzieś na korytarzu, czekając na Ziejke. I rozkminiałam, czy tak w zasadzie, to ktoś mnie weźmie, czy spalę się razem z elektroniką. 😉
Ziejka stwierdziła, że ewakuacja mocno oszukana, bo, nie było straży pożarnej. 😉
Część ludzi wyszła, druga część siedziała, i rozkminiała co się dzieje. My, raz byłyśmy w pierwszej grupie, raz w drugiej. 😉
Potem poszłyśmy do pewnej Kasi. Kinga była umówiona, ja nie. WIęc zdziwienie Kasi mogło być spore, ale na szczęście nie było. 😉 Ucieszyła się. Ja też, bo dawno jej nie widziałam.;) Kasia, ma dwójkę dzieci. Aurelkę, o której bardzo dużo słyszałam, gdy Kasia pracowała w stowarzyszeniu, i Macieja, o którym słyszałam jeszcze więcej, od mojej Kingi. ;)BO to jej przyszły mąż, dwadzieścia lat młodszy. 😉 U Kasi posiedziałyśmy i się pośmiałyśmy, bo Kasia jest tak samo pozytywną osóbką, jak my. 🙂
Potem z mamą i Ziejką, wybrałyśmy się nad wodę. Fajnie było, gdyby nie to, że nie spałam ponad dobę, i nie bardzo wiedziałam co się dzieję. Przeszłyśmy się na spacer, po czym położyłyśmy się na molo, i patrzyłyśmy w niebo. YYYY. Tak tak, ja powiedzmy, że też. 😛
Było super, gdyby nie to, że bardzo mnie słońce raziło. 🙂
Później wróciłyśmy do domu, i byłam najszczęśliwszą istotą pod słońcem, bo, nie tylko mogłam odpocząć od słońca, ale także od świata i ludzi. 🙂
Chwilkę byłam sama w domu. Potem wróciła Ziejka, więc musiałam wstać, otworzyć jej, ogarnąć siebie i otoczenie, i mogłam iść spać, tak na poważnie. Pamiętam, że przez chwilę gadałam głupoty, bo jedno myślałam, drugie mówiłam, a trzecie powinnam mówić. ;)A Ziejka zadawała trudne pytania.
Zaraz potem usnełam.
A w piątek, piąteczek, piątunio, byłam jeszcze szczęśliwsza, bo prawie się wyspałam i cały dzień siedziałam trochę z dziewczynami, i trochę sama. 😉
Miałyśmy iść z Ziejką na orientację, ale Pani zadzwoniła, że nie może, budząc mnie przy okazji. 🙂 No, to już wiecie, dla czego wyspałam sie tylko prawie. 😉
A na koniec kilka przemyśleń. Również związanych z orientacją.
Ci co mnie znają, wiedzą, że raczej w siebie nie wierzę, w związku z czym, Ostatnio rozkminiałam to, że Pani zamiast mówić mi, że się zgubiłam, i że robię coś źle, chwali mnie za to, jak się odnalazłam, 😉 czym dodaje mi pewności siebie, za co jestem bardzo bardzo wdzięczna. 😉 Choć i tak zazwyczaj nie wierzę, że mi się uda, że dotrę do celu, że się nie zgubię, i że będzie dobrze. ;)Nie jest na szczęście tak, że rezygnuje, bo mi się nie uda, ale Podchodzę do wszystkiego ze świadomością, że raczej będzie źle, i że inni zrobili by to lepiej. 😉 CO jest męczące na dłuższą metę. 😉 WIęc staram się to zmieniać, a tacy ludzie jak moja Pani… bardzo mi pomagają. 😉 Pozdrawiam Was i zachęcam do komentowania!
Uwaga. Wpis opowiada o czasie od 19, do 23 czerwca. Przepraszam, że wstawiam dopiero teraz, ale jakoś nie mogłam się zmobilizować, żeby go poprawić i wrzucić. 😉
Witajcie. Poproszono mnie, żebym stworzyła wpis, więc się biorę. 😉 Co tam ostatnio u mnie? Z ciekawszych rzeczy… W środę, miałam zakończenie roku. 😉 Było bardzo sympatycznie, choć też trochę smutno. Ukończyłam szkołę podstawową z wyróżnieniem, czyli po polsku z czerwonym paskiem. A co najśmieszniejsze? Ja nie wiedziałam, że mam pasek! Wyszłam ze szkoły z przekonaniem, że zabrakło mi tych moich sławetnych pięciu setnych. Zapomniałam na śmierć, że podochodziły nam przedmioty ze starszych klas 😉 Pierwszym elementem zakończenia, była akademia. A w zasadzie to bardziej gala wręczania nagród. Nasza szkoła, nosi imię Orła białego, w związku z czym, rozdawano nam orzełki. W różnych kategoriach. Ja np. dostałam orzełka w kategorii muzyk roku, nawet był opisany w brajlu, za co dziękuję moim kochanym Paniom, :-* Po akademii udaliśmy się do klas. 😉 Pani wychowawczyni nas pożegnała, wręczyła nam świadectwa i dyplomy, i mogliśmy iść do domu.
Prezenty..
Dostałam kilka rzeczy, dla tego nie mówiłam po kolei, bo, szczerze mówiąc, nawet nie pamiętam co kiedy. W każdym razie, najpierw na pewno podeszła do mnie pani od WF-u, która dała mi szczurka, robionego na drutach, o ile kojarzę, albo na szydełku. What ever. Bardzo mnie to ucieszyło, ponieważ kiedyś, gdy Pani pokazywała mi takie różne pierdółki, wyraziłam ciekawość, jak wyglądał by taki szczurek, jak widać, szybko miałam okazję zobaczyć. 😉 Od moich Pań, dostałam trzy tomy książki, Pani Aniu , dziękuję, że chciało się Pani to drukować i nad tym siedzieć, ja wiem jak działa ta drukarka! 😉 .Poza książką i szczurkiem, dostałam jeszcze misia i dyplom, ale szczerze mówiąc, nie pamiętam skąd ten pluszaczek. Wiem, że jest ładny, puchaty, i ma fajny sweterek. Dziękuję! <3 Mam nadzieję, że niczego nie pominęłam. Potem, w czwartek i piątek, nie działo się nic szczególnego. Nadrabiałam zaległości w nic nie robieniu. 😉 W sobotę rano, wyjechałam z domu. Drogi Arturze, Pani Dominiko, dziękuję wam, że ze mną pojechaliście, i dostarczyliście mnie we właściwe miejsce. 😉 Pani Dominika, wzięła pieska, Tuptosława. :-), więc było ciekawie. Próbowałam go trzymać na kolanach, ale robił żyrafkę. Siadał i wyciągał głowę do góry, najwyżej jak potrafił, ale i tak był za mały, żeby wyjść z torby. Biedak… Mimo to, układanie go we właściwej pozycji co chwilę, było męczące, zwłaszcza, że chciałam napisać SMS-a. 😉 Pierwszym miejscem, w które się udałam, był dom Papirka. 🙂 Posiedzieliśmy trochę razem, udaliśmy się na spacer, wypiliśmy mrożoną kawę itp. Dziękuję! Potem padła propozycja, żeby spotkać się z Dimą, kolegą Papierka. Jako, że rozmawiałam z nim przez telefon, stwierdziłam, że chętnie poznam go w realu. Warto było! Zanim jednak pojechaliśmy, słuchaliśmy muzyki, z folderu o wdzięcznej nazwie, "Piosenki na studniówkę". Ludzie, czego tam nie było? Od diska z pola, przez jakieś czeskie piosenki, regge itp, aż po "Dumkę na dwa serca". 😉 Bardzo fajnie było. 😉 Wieczorem, pojechaliśmy metrem na Młociny. YYY. Nie ważne, że do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy gdzie mamy wysiadać, czy w centrum, czy na Młocinach, dobra, w sumie, to tylko ze dwadzieścia minut różnicy, jakieś 10 stacji, może trochę mniej. W każdym razie, ostatecznie pojechaliśmy na Młociny. Mam zaliczoną całą pierwszą linię, jeeeeej! Było bardzo sympatycznie. Pogadaliśmy, zjadły nas komary, i mogliśmy wracać. I tu przeniesiemy się o godzinkę do przodu.. Kto kiedykolwiek był u Papirka, wie, że u niego jest dotykowy domofon. Zawsze mam ubaw, jak Papir wpisuje kod, ale tym razem miałam wyjątkowy, bo staliśmy piętnaście minut, a jednorazowe wpisanie kodu zajmuję Hmm, no nie wiem, pięć sekund? Dobra, przyjmijmy, że do dziesięciu. No i co w tym takiego śmiesznego? Papier wcale nie mógł go wpisać! Za każdym wpisaniem, leciało albo jakieś magiczne słowo, albo westchnięcie, i odejście na chwilę od ściany, może się namyśli i zadziała! Okazało się, że papir, inteligent. Wpisywał jedną cyferkę źle, i z uporem maniaka powtarzał tą samą kombinację. Kiedy wróciliśmy, rozmawialiśmy jeszcze chwilę. W niedzielę rano, wybraliśmy się na kebaba. To nic, że zgubiliśmy się chyba na każdym kawałku trasy, na którym tylko dało się zgubić. PO czym okazało się, że kebab jest zamknięty. Apropo, przypomniało mi się, że w sobotę, dzień wcześniej, prowadziłam Mateusza do lodziarni, on mi mówił gdzie mam iść, a ja prowadziłam. Oczywiście, że nie trafiliśmy! Ja nie wiem, jak my to zrobiliśmy, ale przeszliśmy, i nie zauważyliśmy, to znaczy ja. 😉 Dobra, w niedzielę po kebabie, wybraliśmy się na spotkanie z Profesorem Idiotą. Ja się dziwię, że Warszawa jeszcze jest w całości. Stoimy w centrum, i szukamy się wzajemnie. Daaaaaaaaaawid! "Tu jestem". Dobra, odnaleźliśmy się. Następnie udaliśmy się na Powiśle, tak więc, miałam okazję poznać, zdaniem papierka najgorsze schody świata, Świętokszyska się kłania, nie wiem czemu według niego są takie złe, dla mnie są normalne, jak każde inne. Zaliczyłam także fragmencik drugiej linii metra, tam są lepsze hale! Gdyby nie to, że jest pięć, czy siedem filarów. Nie pamiętam dokładnie. Fajny punkt orientacyjny, ale, za dużo chyba. Na powiślu miało miejsce kilka ciekawych dialogów. Pomijając to,że oczywiście po drodze musieliśmy spotkać hulajnogi. Pierwsza rzecz, Dawid mi groził!
Dawid – Jesteście głodni, zamawiamy coś?
Papier – Kinga jest głodna, nie jadła śniadania.
I tu włączyłam się ja – Ani kolacji.
Na co Dawid zareagował, Kinga, ja mam tu 10 gram paliwa rakietowego, wystarczy to, żeby to wszystko wysadzić, więc lepiej uważaj na słowa". YYYYY. Żałuję, że nie powiedziałam czegoś więcej, bo, zobaczyła bym paliwo! 😛 Potem, udaliśmy się na stare miasto, było cudnie! Było kilku grajków, najbardziej jednak zapadła mi w pamięć osoba grająca na skrzypcach "Konte partiroę Boccelliego, oraz Pani grająca na pianie i śpiewająca moje ukochane "Over the Rainbow". Bardzo żałuję, że żadne z nas, nie miało pod ręką żadnego nagrywadełka. Miała tam miejsce jeszcze jedna ciekawa sytuacja. Ci co mieszkają, lub bywają w Warszawie to wiedzą, że jest tam moda na elektryczne hulajnogi. Mogę się pochwalić, że ja na takiej jechałam. Jakiś bardzo światły człowiek, postawił hulajnogę na środku hodnika, nie wnikam czemu, no w każdym razie, ja tak idealnie stanęłam, że się kawałek przejechałam, D Ale że szliśmy we trójkę, to dalej szłam normalnie, a szkoda. Potem pojechaliśmy na kabaty, i piliśmy mrożoną kawę. Rozmawiając o autorach książek, Eltenie, laskach, ludziach itp. Ogólnie, weekend był cudowny! <3 Pozdrawiam, i życzę miłego czytania, specjalnie na końcu. Dajcie znać, bo jestem ciekawa ile osób dotrwało do tego momentu. 😉