Dzień dobry. 🙂
Od kilku lat moje wpisy zaczynają się słowami, krzyczą na mnie, że nie pisze, więc przyszłam to zmienić, albo innymi parafrazami tego stwierdzenia. 🙂 Niech więc tradycji stanie się zadość. 😉
Narzekają, że nie piszę, więc postanowiłam się zmobilizować i coś tu mimo wszystko spróbować popełnić.
Jak to zwykle bywa, tematu nie było długo, a w pewnym momencie nasunął się sam.
Obiecałam kiedyś komuś, kto bardzo nie lubi jesieni, że popełnię jakiś tekst o niej, bo o jej dobrych stronach rzadko się mówi, a przecież ona też je posiada. 🙂
Natomiast uznałam, że pisanie tylko o tym nie zaspokoi potrzeb mych czytelników, zwłaszcza tych, którzy nie darzą jej sympatią,
Dlatego Najpierw może opowiem co u mnie, bo jedno, że dawno tu o tym nie pisałam, a drugie, że dzieje się sporo, i zdecydowanie warto by było nadrobić choć troszkę.
Jak wszyscy czytający wiedzą, od września rozpoczęłam naukę w Autorskiej Szkole Jazzu i Muzyki Rozrywkowej. 🙂
Co wiąże się z rozwojem, ale i całą masą obowiązków.
Bo choćby trzeba tam jeździć dość często, a jako że mieszkam w części Warszawy, która jest całkiem daleko od cywilizacji, to i jechać muszę całkiem długo.
Wymaga to ode mnie podróżowania tramwajem i dwoma autobusami, a każda przesiadka zmusza mnie do krótszego bądź dłuższego spacerku.
Siłą rzeczy, im więcej się człowiek przemieszcza, tym więcej osób na swej drodze spotyka.
Wydaje mi się, że najwięcej intrygujących istot było mi dane spotykać wtedy, gdy dopiero zaczynałam się poruszać. Cofnijmy się więc do początków. 🙂
***
Jedna z moich pierwszych podróży. Idę na przystanek, jest siódma rano, Ci, którzy mnie znają wiedzą, iż to oznacza, że nie chcę mieć absolutnie żadnego kontaktu ze światem. Sunę więc, licząc skrycie na to, że się nie zgubię i nie spotkam absolutnie nikogo, kto chciałby do mnie przemawiać.
Przeszłam całkiem spory kawałek, kiedy to zaczepia mnie Pani z psem.
Przepraszam, a może pomóc?
Nieee, dziękuję, poradzę sobie. 🙂
Pani na szczęście posłuchała, przeszłam więc przez przejście i idę dalej.
W pewnej chwili słyszę, że ktoś za mną biegnie.
Hmm, może mnie goni, ale nie, odpada, któż miałby na mnie polować w takim momencie i w jakim celu?
Myślę więc, że to może jakiś zdesperowany biegacz, dziwi mnie co prawda nieco perspektywa, że miałoby mu się chcieć uprawiać te aktywność o tej porze, i to jeszcze w niedziele, ale w końcu różnych ludzi świat nosi.
Niestety, płonne me nadzieje.
Przepraaaaaaaaszam, bo tam mi Pani powiedziała, że tu jest ktoś, kto bardzo potrzebuje mojej pomocy, to ja może z Panią pójdę.
Próbuję protestować, ale na nic się to zdaje.
Idziemy więc i padają standardowe pytania.
A od kiedy nie widzisz, a ile masz lat, a jak sobie radzisz i mnóstwo temu podobnych.
Odpowiadam cierpliwie, acz dość zwięźle, bo, przypominam nieśmiało, jest siódma rano.
W pewnym momencie dochodzimy do mostu, więc przystanek jest już blisko, zacieram mentalne łapki, bo wiem, że zaraz będę miała święty spokój i ciszę.
A gdzie tam…
Ojj, ale wiesz co, ty to jesteś biedną dziewczynką.
Ja, skonsternowana nieco, próbuje wysilić mózg, co absolutnie nie jest łatwe i znaleźć odpowiedź, która byłaby jakkolwiek przekonująca dla pana, niestety, niezbyt mi to wychodzi, pytam więc po prostu czemu tak uważa.
A bo wiesz, tu jest mostek, i tu teraz ludzie jeżdżą na rowerkach, i gdybyś widziała, to też mogłabyś jeździć na rowerku.
Wtedy mnie to nieco rozbawiło, teraz zupełnie się z nim zgadzam, gdybym jeździła na rowerku, to przynajmniej nie musiałabym z nim o tak barbarzyńskiej porze rozmawiać!
Historia następna, wychodzę z klatki, już nieco pewniejsza swoich racji i umiejętności.
Przepraaaaaaszam, a gdzie Pani idzie?
Na przystanek tramwajowy.
Ale tu takiego nie ma
Proszę Pana, jeżdżę z niego często, więc wiem że tu jest, co więcej wiem nawet gdzie.
Proszę Pani, ale nieeee ma, przecież ja widzę, to ja wiem lepiej.
Oddaliłam się bez słowa, i owszem, przystanku przez noc nie zabrali, był, i udało mi się nawet dojechać do celu. 🙂
Myślę, że takich historii z początków znalazłabym sporo, ale jeszcze ciekawsze osoby dane mi było spotykać później.
***
Jest czwartkowy wieczór, blisko dwudziestej, wracam z kształcenia i czekam na autobus.
Zagaduje do mnie pewna Pani, pytając na jaki autobus czekam, odpowiadam grzecznie, okazuje się że potrzebujemy dokładnie tego samego.
Mówię jej więc, że będzie opóźniony, bo sprawdzałam w aplikacji, w ten sposób zaczyna się rozmowa, w którymś momencie pada pytanie, czym się zajmuje w życiu, odpowiadam i odwdzięczam się tym samym, dowiaduje się, że jest po ekonomii, skojarzyło mi się to z moimi problemami z matmy, wychodzi więc temat matur, i wtedy poznaje historie.
A bo wie Pani, za mooooich czaaaasów, to jeszcze matematyki nie trzeba było zdawać, ale za to polski trzeba było, i wie Pani, ja lubiłam Chłopów, więc pisałam o popędzie seksualnym jagny, a w dodatku wie Pani co, ja prawie piątke k*a dostałam!
Bardzo starałam się nie śmiać, ale zdecydowanie poległam w tej bitwie.
Przejdźmy więc do czasów współczesnych, bo i teraz zdarzają się ludzie co najmniej specyficzni, choć trzeba się troszkę bardziej wysilić, żeby można było mnie zaskoczyć, ale tym Panom zdecydowanie się udało.
Wysiadam z tramwaju i tuptam w stronę pętli autobusowej.
Dzieeeeeń dobry, ja wiem, że myśmy wczoraj trochę pochlali, ale my mamy dobre intencje, my tylko pomóc chcemy, krzywdy nie zrobimy.
Dobrze, ale ja nie potrzebuje, dziękuję, dam radę.
Ale my jednak pomożemy.
No cóż, zwykle się to tak kończy.. Idziemy więc razem, docieramy do celu i stajemy, czekając na autobus.
Milczę, widząc, że Panowie ewidentnie pochlali nie tylko wczoraj, ale i dziś.
I nagle słyszę, oto wojsko polskie przed Panią stoi.
(Ten, kto zna piosenkę o Morzu Bałtyckim wie, co w tym momencie zrobiła moja głowa.)
Oto my, prawdziwi żołnierze, mamy co prawda flaszki i piwa, ale jesteśmy po służbie, to możemy. My, wojsko polskie…
Głosili tak i głosili, acz na szczęście autobus, będący mym wybawieniem, w końcu postanowił przyjechać.
***
Poza szkołą i podróżami do tejże, zdarza mi się ostatnio dość często zapuszczać się w różne nieznane miejsca, a to pojechałam sama po lagę, a to z @As uznałyśmy, że skoro otworzyli tramwaj na Wilanów, to trzeba się koniecznie przejechać, a przy okazji odkryłyśmy genialną miejscówkę, zwie się Dziki Bar Mleczny, to, że jedzenie mają tam przesmaczne to jedno, ale drugie, że klimat jest zdecydowanie niepowtarzalny, bardzo polecam się wybrać. 🙂
Całkiem sporo podróżuje, odwiedzam znajomych, i podejmuje sporo przyjemnych aktywności, o których szerzej opowiem innym razem. 🙂
A teraz przejdźmy do tego, co zmobilizowało mnie do pisania. 🙂
Jesień, większość jej nie lubi, ale poza złymi, da się w niej znaleźć również i dobre elementy.
Dla mnie, poza tym, że niekiedy demotywująca, jest bardzo inspirująca.
Zupełnie nie dziwi mnie fakt, że powstało o niej wiele pięknych dzieł, ma w sobie nutę nostalgii, ale też wiążę się z pewnego rodzaju przytulnością.
Jest jedyną porą roku, która tak mocno pobudza skrytą we mnie intencje twórczą. 🙂
Kojarzy mi się z dobrymi książkami, miłymi kocami, wspaniałymi herbatami, genialnymi ciastkami korzennymi, skwierczeniem płomieni w kominku, ogromem ciepła wewnętrznego i przytulności 🙂
Bardzo dobrze wspominam czasy, kiedy przebywałam w miejscu, w którym ów kominek był.
Wtedy, w listopadowe wieczory zdarzało mi się siedzieć w ciepełku przez niego wytwarzanym, z kotem na kolanach, kubkiem herbaty na pod orędziu i bliskimi ludźmi obok, wtedy też rozgrywaliśmy chyba najwięcej partii milionerów w historii. 🙂
Również wtedy poznałam mnóstwo wartościowych lektur, do których wracam z wielką chęcią.
Do wpisu zmotywowała mnie nie tylko obietnica, ale też fakt, że jestem dziś w typowo jesiennym nastroju, z którego nie wyprowadziło mnie nawet to, że ekstremalnie mocno zmarzłam, mimo mojego wspaniałego, jesiennego sweterka.
Na szczęście moi mili domownicy poczynili mi herbatkę, która po powrocie do domu uratowała me przemarznięte jestestwo. 🙂
Do pełni jesiennego szczęścia brakuje mi tylko wielkiej paczki ciastek korzennych, które zawsze rozdawałam światu, będąc w Laskach, i wielkiego kubka, w którym mogłabym przyrządzać sobie wspaniałe, typowo jesienne, herbatki.
Właśnie, a propos napojów, poszukuje ochotnika, który chciałby się ze mną wybrać do Costy, na ich epicki sernik pistacjowy. 😀 I jesienną korzenną kawę. 🙂
Bardzo chętnie przeszłabym się też do jakiegoś miłego miejsca, które posiada w swej ofercie placki z dyni. <3
A Wy, z czym kojarzy Wam się jesień? 🙂 Posiadacie jakieś swoje ulubione gadżety umilające ten czas?
Tylko proszę, postarajcie się spojrzeć pozytywnie, na przekór tej smutnej porze roku, jeśli taką dla Was jest.
Pozdrawiam ciepło i jesiennie. 🙂
Kategorie
9 odpowiedzi na “Wojsko polskie i zdesperowani biegacze. :)”
Przecież mówiłem, że jesień ma w sobie odrobinę wiosny… czy jakoś tak, ale to dawno było. Teraz już wiosny nie uświadczysz.
Za starych, innych czasów (Bo nie zawsze kiedyś to było lepiej) z chłopakami w internacie robiliśmy wielką przykrość jednostkom zajmującym się porządkiem… Bo… ponieważ postanawialiśmy za każdym wyjściem na dwór urządzić sobie pseudobitwę na liście. Eh, żadne to ołowiowe kule, ale fajno było.
Faktycznie, zapomniałam z tą wiosną, ale zgadzam się w zupełności. 🙂
Dzień dobry,
komentowanie dłuższych wpisów blogowych traktuję bardzo schematycznie, tak jest i w tym wypadku. Nie lubię jesieni, owszem. Nie wydaje mi się też, bym mógł ją polubić po Twoim wpisie, ale kto wie… 😀
Jesteś biedna, bo nie jeździsz na rowerku. ALe na hulajnodze, na szczęście, też nie jeździsz. Przynajmniej jej nie porzucasz byle gdzie. Chociaż, jak znam Twoje poukładanie, zostawiałabyś je we właściwych miejscach jako jedna z nielicznych. Kocham takie pytania u ludzi miłością wielką, a spotykamy się z nimi cokolwiek często. Mogliby zacząć swoją ciekawość zaspokajać w nieco inny sposób, dla Boga…
"Historia następna, wychodzę z klatki, już nieco pewniejsza swoich racji i umiejętności." – Naprawdę jesteś biedna, skoro życie Cię zmusiło do mieszkania w klatce… Ślę kondolencje, wyrazy współczucia, ubolewania i co tam jeszcze wysłać się da!
Ciekawe, jak wysoko na skali 1-5 ta pani oceniała popęd seksualny Jagny…
Oto wojsko, oto wojsko. Oto wojsko przed panią jeeeeest! xD
Paradoksalnie, ze strony takich panów bardzo często można liczyć na pomoc. I tutaj w zależności od stanu tychże, jest ona skuteczna albo nie. Pewien pan z zamierzchłych czasów bardzo chciał mi pomóc wsiąść do autobusu, niestety okazał się być przyklejony kropelką do ławeczki.
Dziki bar mleczny, nie wiem czy to brzmi zachęcająco. W mojej głowie powstała wizja dzikiego mleka, które próbuje wydostać się z garnka tudzież dzikiej gęsi uciekającej z talerza… Choć takie rarytasy chyba jednak nie w mlecznym…
Jesień plus kominek. Ten trzask ognia, ten zapach… TO chyba jedyna rzecz, która jakkolwiek byłaby w stanie mi ją odczarować i mógłbym się poczuć dobrze w tych okolicznościach. Generalnie bardziej kojarzy mi się z zimą, ale i w tej porze roku możnaby taki sobie rozpalić. Hmm, czy spółdzielnia Nowa Huta miałaby coś przeciwko, gdybym sobie taki w mieszkanku wybudował? Kawki, kocyki to oczywiście elementy miłe, ale i tak nie są w stanie mi jej za bardzo odczarować.
Chociaż w sumie wiecie co? Po zastanowieniu… Psychicznie na mnie gorzej działa jesień, ale fizycznie zima bardziej ogranicza. Tak więc jeśli miałbym już wybierać między jednym a drugim złem, wolę tę jesień chyba. Przynajmniej teraz mogę chodzić po drogach, które znam. W zimie dotykam laską drzewa nagle i zastanawiam się, co ono tu robi. Przecież pięć godzin temu go tu nie było. A okazuje się, że wylądowałem na trawie nie wiedząc o tym. Dobrze, że ekskrementy zamarznięte pod śniegiem. 😀
Trzymaj się tam, wszelkich podejmowanych aktywności gratuluję i trzymam kciuki za kolejne!
Trzeba polubić jesień po moim wpisie, choć dziś, z racji na to, że coś spróbowało mnie rozłożyć, mogę być mało przekonująca. 🙂
Na hulajnodze pojeździłabym z przyjemnością największą, tyle że oczywiście na takiej zwyczajnej, manualnej.
Jasne, że mieszkam w klatce, czego innego byś się spodziewał po lwie? 😛 Ja wiem, że oswojony niby, ale dzikim kotkom nigdy w pełni zaufać nie można.
Zwykle spotykam Panów pomagających skutecznie, ale i tak nie przepadam.
Kominka zawsze używaliśmy od listopada aż do marca, a i w kwietniu się kiedyś zdarzyło. 😀
W dzikim barze mlecznym, jedynym półdzikimelementem była Pani. 😀 Dla nas przyjemna, ale na miejscu jej pracowników, tudzież współpracowników, chyba bym się troszke obawiała..
Heja😁
A jakie są twoje ulubione jesienne herbatki, względnie herbatki w sensie ogólnym? Opowiadaj, ja o herbatkach zawsze chętnie.
Owocowe wszelkie, ale też miksy które sama wymyślam, lubię łączyć liptonowską mięte z cytrusami ze zwykłym rumiankiem na przykład. 🙂 Kocham też takie typowo zimowe z imbirem, pomarańczą/pigwą/cytryną i sokiem. 🙂
No, to zdecydowanie mamy różne gusta, bo ja kocham wszystkie zielone, białe lub mieszanki tych dwóch rodzajów, a także klasyka klasyków, czyli po prostu dobrego earl greya, z mlekiem nawet czasem. Ziołowe napary lubię też, ale chyba bardziej muszę kiedyś poeksperymentować z ich mieszaniem.
Aaa, i ciekawy wpis tak swoją drogą!😉 Z ulicznymi żulami zawsze są mega Przygody. Kiedyś pomagał mi jeden, co się podawał za ostatniego żyjącego potomka Jagiellonów i bardzo był rozgoryczony, że rodzina ma go za idiotę, a nie Jagiellończyka XD
Jak mogłam zapomnieć o zielonej! Jest genialna, czerwona też, a białej jeszcze nie było mi dane próbować. 🙂
Ojjj, współczuje Panu. 😀
CO do pierwszej anegdoty, tacy, co niby słuchają, a potem zatrzymują przypadkowych ludzi robią mi chyba jeszcze większą przykrość niż ci, co sobie tak zwyczajnie, po prostu, nie słuchają, co do nich mówię. Ale rowerek, wiadomo, fajna sprawa.
Z matury sama bym chyba piątkę, k***a, dostała, ale nie wiem, czy podjęłabym się tego tematu. :d
Za to na pewno wojsko polskie ciekawym tematem do matury z, nie wiem czego, w tym przypadku chyba WOSu / wiedzy o kulturze. Osobistej. Ja znam dalszą część tej historii, bo wojsko polskie wytrwałym jest, proszę dokończyć! Ja bym się bała.
Co do pytania dnia, szukałam plusów jesieni wytrwale. Wrzesień zwykle kojarzył mi sięze stratączegoś, bo tak sięjakośskładało, że nie był on dla mnie zwykle miesiącem wybitnie szczęśliwym. W tym roku było lepiej. Listopad, no to wiadomo, już w ogóle koniec świata. To ja wybieram październik. Kojarzy mi się z urodzinami, moimi i przyjaciół, na studiach jeszcze nie ma tragedii, na świecie zdarza się jeszcze ciepła pogoda, ogólnie naprawdę spoko. Ale płomienie w kominku, wraz, a może najpierw, z kominkiem, to bym chętnie przyjęła. No i oczywiście ciastka! Do Costy mogę iść. Za sernik podziękuję, ale kawy chętnie.
A co do gadżetów, kubek z herbatą mam zawsze, ale myślę, że tej jesieni na pewno pomoże mi handpan, jak wróci ze strojenia.