Kategorie
Codzienność.

Wojsko polskie i zdesperowani biegacze. :)

Dzień dobry. 🙂
Od kilku lat moje wpisy zaczynają się słowami, krzyczą na mnie, że nie pisze, więc przyszłam to zmienić, albo innymi parafrazami tego stwierdzenia. 🙂 Niech więc tradycji stanie się zadość. 😉
Narzekają, że nie piszę, więc postanowiłam się zmobilizować i coś tu mimo wszystko spróbować popełnić.
Jak to zwykle bywa, tematu nie było długo, a w pewnym momencie nasunął się sam.
Obiecałam kiedyś komuś, kto bardzo nie lubi jesieni, że popełnię jakiś tekst o niej, bo o jej dobrych stronach rzadko się mówi, a przecież ona też je posiada. 🙂
Natomiast uznałam, że pisanie tylko o tym nie zaspokoi potrzeb mych czytelników, zwłaszcza tych, którzy nie darzą jej sympatią,
Dlatego Najpierw może opowiem co u mnie, bo jedno, że dawno tu o tym nie pisałam, a drugie, że dzieje się sporo, i zdecydowanie warto by było nadrobić choć troszkę.
Jak wszyscy czytający wiedzą, od września rozpoczęłam naukę w Autorskiej Szkole Jazzu i Muzyki Rozrywkowej. 🙂
Co wiąże się z rozwojem, ale i całą masą obowiązków.
Bo choćby trzeba tam jeździć dość często, a jako że mieszkam w części Warszawy, która jest całkiem daleko od cywilizacji, to i jechać muszę całkiem długo.
Wymaga to ode mnie podróżowania tramwajem i dwoma autobusami, a każda przesiadka zmusza mnie do krótszego bądź dłuższego spacerku.
Siłą rzeczy, im więcej się człowiek przemieszcza, tym więcej osób na swej drodze spotyka.
Wydaje mi się, że najwięcej intrygujących istot było mi dane spotykać wtedy, gdy dopiero zaczynałam się poruszać. Cofnijmy się więc do początków. 🙂
***
Jedna z moich pierwszych podróży. Idę na przystanek, jest siódma rano, Ci, którzy mnie znają wiedzą, iż to oznacza, że nie chcę mieć absolutnie żadnego kontaktu ze światem. Sunę więc, licząc skrycie na to, że się nie zgubię i nie spotkam absolutnie nikogo, kto chciałby do mnie przemawiać.
Przeszłam całkiem spory kawałek, kiedy to zaczepia mnie Pani z psem.
Przepraszam, a może pomóc?
Nieee, dziękuję, poradzę sobie. 🙂
Pani na szczęście posłuchała, przeszłam więc przez przejście i idę dalej.
W pewnej chwili słyszę, że ktoś za mną biegnie.
Hmm, może mnie goni, ale nie, odpada, któż miałby na mnie polować w takim momencie i w jakim celu?
Myślę więc, że to może jakiś zdesperowany biegacz, dziwi mnie co prawda nieco perspektywa, że miałoby mu się chcieć uprawiać te aktywność o tej porze, i to jeszcze w niedziele, ale w końcu różnych ludzi świat nosi.
Niestety, płonne me nadzieje.
Przepraaaaaaaaszam, bo tam mi Pani powiedziała, że tu jest ktoś, kto bardzo potrzebuje mojej pomocy, to ja może z Panią pójdę.
Próbuję protestować, ale na nic się to zdaje.
Idziemy więc i padają standardowe pytania.
A od kiedy nie widzisz, a ile masz lat, a jak sobie radzisz i mnóstwo temu podobnych.
Odpowiadam cierpliwie, acz dość zwięźle, bo, przypominam nieśmiało, jest siódma rano.
W pewnym momencie dochodzimy do mostu, więc przystanek jest już blisko, zacieram mentalne łapki, bo wiem, że zaraz będę miała święty spokój i ciszę.
A gdzie tam…
Ojj, ale wiesz co, ty to jesteś biedną dziewczynką.
Ja, skonsternowana nieco, próbuje wysilić mózg, co absolutnie nie jest łatwe i znaleźć odpowiedź, która byłaby jakkolwiek przekonująca dla pana, niestety, niezbyt mi to wychodzi, pytam więc po prostu czemu tak uważa.
A bo wiesz, tu jest mostek, i tu teraz ludzie jeżdżą na rowerkach, i gdybyś widziała, to też mogłabyś jeździć na rowerku.
Wtedy mnie to nieco rozbawiło, teraz zupełnie się z nim zgadzam, gdybym jeździła na rowerku, to przynajmniej nie musiałabym z nim o tak barbarzyńskiej porze rozmawiać!
Historia następna, wychodzę z klatki, już nieco pewniejsza swoich racji i umiejętności.
Przepraaaaaaszam, a gdzie Pani idzie?
Na przystanek tramwajowy.
Ale tu takiego nie ma
Proszę Pana, jeżdżę z niego często, więc wiem że tu jest, co więcej wiem nawet gdzie.
Proszę Pani, ale nieeee ma, przecież ja widzę, to ja wiem lepiej.
Oddaliłam się bez słowa, i owszem, przystanku przez noc nie zabrali, był, i udało mi się nawet dojechać do celu. 🙂
Myślę, że takich historii z początków znalazłabym sporo, ale jeszcze ciekawsze osoby dane mi było spotykać później.
***
Jest czwartkowy wieczór, blisko dwudziestej, wracam z kształcenia i czekam na autobus.
Zagaduje do mnie pewna Pani, pytając na jaki autobus czekam, odpowiadam grzecznie, okazuje się że potrzebujemy dokładnie tego samego.
Mówię jej więc, że będzie opóźniony, bo sprawdzałam w aplikacji, w ten sposób zaczyna się rozmowa, w którymś momencie pada pytanie, czym się zajmuje w życiu, odpowiadam i odwdzięczam się tym samym, dowiaduje się, że jest po ekonomii, skojarzyło mi się to z moimi problemami z matmy, wychodzi więc temat matur, i wtedy poznaje historie.
A bo wie Pani, za mooooich czaaaasów, to jeszcze matematyki nie trzeba było zdawać, ale za to polski trzeba było, i wie Pani, ja lubiłam Chłopów, więc pisałam o popędzie seksualnym jagny, a w dodatku wie Pani co, ja prawie piątke k*a dostałam!
Bardzo starałam się nie śmiać, ale zdecydowanie poległam w tej bitwie.
Przejdźmy więc do czasów współczesnych, bo i teraz zdarzają się ludzie co najmniej specyficzni, choć trzeba się troszkę bardziej wysilić, żeby można było mnie zaskoczyć, ale tym Panom zdecydowanie się udało.
Wysiadam z tramwaju i tuptam w stronę pętli autobusowej.
Dzieeeeeń dobry, ja wiem, że myśmy wczoraj trochę pochlali, ale my mamy dobre intencje, my tylko pomóc chcemy, krzywdy nie zrobimy.
Dobrze, ale ja nie potrzebuje, dziękuję, dam radę.
Ale my jednak pomożemy.
No cóż, zwykle się to tak kończy.. Idziemy więc razem, docieramy do celu i stajemy, czekając na autobus.
Milczę, widząc, że Panowie ewidentnie pochlali nie tylko wczoraj, ale i dziś.
I nagle słyszę, oto wojsko polskie przed Panią stoi.
(Ten, kto zna piosenkę o Morzu Bałtyckim wie, co w tym momencie zrobiła moja głowa.)
Oto my, prawdziwi żołnierze, mamy co prawda flaszki i piwa, ale jesteśmy po służbie, to możemy. My, wojsko polskie…
Głosili tak i głosili, acz na szczęście autobus, będący mym wybawieniem, w końcu postanowił przyjechać.
***
Poza szkołą i podróżami do tejże, zdarza mi się ostatnio dość często zapuszczać się w różne nieznane miejsca, a to pojechałam sama po lagę, a to z @As uznałyśmy, że skoro otworzyli tramwaj na Wilanów, to trzeba się koniecznie przejechać, a przy okazji odkryłyśmy genialną miejscówkę, zwie się Dziki Bar Mleczny, to, że jedzenie mają tam przesmaczne to jedno, ale drugie, że klimat jest zdecydowanie niepowtarzalny, bardzo polecam się wybrać. 🙂
Całkiem sporo podróżuje, odwiedzam znajomych, i podejmuje sporo przyjemnych aktywności, o których szerzej opowiem innym razem. 🙂
A teraz przejdźmy do tego, co zmobilizowało mnie do pisania. 🙂
Jesień, większość jej nie lubi, ale poza złymi, da się w niej znaleźć również i dobre elementy.
Dla mnie, poza tym, że niekiedy demotywująca, jest bardzo inspirująca.
Zupełnie nie dziwi mnie fakt, że powstało o niej wiele pięknych dzieł, ma w sobie nutę nostalgii, ale też wiążę się z pewnego rodzaju przytulnością.
Jest jedyną porą roku, która tak mocno pobudza skrytą we mnie intencje twórczą. 🙂
Kojarzy mi się z dobrymi książkami, miłymi kocami, wspaniałymi herbatami, genialnymi ciastkami korzennymi, skwierczeniem płomieni w kominku, ogromem ciepła wewnętrznego i przytulności 🙂
Bardzo dobrze wspominam czasy, kiedy przebywałam w miejscu, w którym ów kominek był.
Wtedy, w listopadowe wieczory zdarzało mi się siedzieć w ciepełku przez niego wytwarzanym, z kotem na kolanach, kubkiem herbaty na pod orędziu i bliskimi ludźmi obok, wtedy też rozgrywaliśmy chyba najwięcej partii milionerów w historii. 🙂
Również wtedy poznałam mnóstwo wartościowych lektur, do których wracam z wielką chęcią.
Do wpisu zmotywowała mnie nie tylko obietnica, ale też fakt, że jestem dziś w typowo jesiennym nastroju, z którego nie wyprowadziło mnie nawet to, że ekstremalnie mocno zmarzłam, mimo mojego wspaniałego, jesiennego sweterka.
Na szczęście moi mili domownicy poczynili mi herbatkę, która po powrocie do domu uratowała me przemarznięte jestestwo. 🙂
Do pełni jesiennego szczęścia brakuje mi tylko wielkiej paczki ciastek korzennych, które zawsze rozdawałam światu, będąc w Laskach, i wielkiego kubka, w którym mogłabym przyrządzać sobie wspaniałe, typowo jesienne, herbatki.
Właśnie, a propos napojów, poszukuje ochotnika, który chciałby się ze mną wybrać do Costy, na ich epicki sernik pistacjowy. 😀 I jesienną korzenną kawę. 🙂
Bardzo chętnie przeszłabym się też do jakiegoś miłego miejsca, które posiada w swej ofercie placki z dyni. <3
A Wy, z czym kojarzy Wam się jesień? 🙂 Posiadacie jakieś swoje ulubione gadżety umilające ten czas?
Tylko proszę, postarajcie się spojrzeć pozytywnie, na przekór tej smutnej porze roku, jeśli taką dla Was jest.
Pozdrawiam ciepło i jesiennie. 🙂

Kategorie
Codzienność.

Wakacyjne aktywności i strrasznie dużo planów.

Dzień dobrrrry! 🙂
Mam czas i chęci więc piszę. 🙂
Bardzo ładnie proszę o komentarze, bo chciałabym wiedzieć kto czyta, także milczących do tej pory zachęcam do ujawnienia się. 😉
Lipiec u mnie w tym roku jest znacznie mniej aktywnym miesiącem, na sierpień mam mnóstwo planów, i strrrasznie dużo rzeczy, które koniecznie muszę wtedy zrobić.
Ostatnio był u mnie Papier, dużo miłych rozmów i sympatycznego czasu. 🙂 Udało nam się między innymi okiełznać Asusa, któremu na początku ciężko szła współpraca z nami.
Najpierw zaczął do nas mówić po angielsku, no problem, ogarniemy.
Gorzej, że potem jako wybrany język był polski, a on dalej mówił po angielsku, i jeszcze bezczelnie oznajmiał z tym swoim brytyjskim akcentem, że wybranym językiem jest polski. Prześmiesznie to brzmiało w jego wykonaniu.
Udało mi się też przestraszyć telefon, ale tym razem nie mój.
Papier sprawdzał coś lookoutem, jest to aplikacja dla nas, za pomocą której można np. odczytać treść dokumentu, czy napis na czymś. Powiem Wam, że całkiem dobrze się sprawdza. 🙂
W każdym razie, jeśli jest ciemno, telefon włącza latarkę, żeby lepiej widzieć. 😉
Ja Papier zrób coś, ta latarka strasznie mi daje po oczach.
Telefon – Jest ciemno, latarka wyłączona.
Bardzo ładnie się zachował. 😉 Może widział jak się zwracam do Asusa i nie chciał doświadczyć tego samego. 😀
Ostatnio też dużo chodzę po lekarzach, bo trzeba wszystko pokontrolować.
Niby jest w miarę OK, ale chyba nie do końca. Byłam np. u okulisty, teoretycznie nic się nie dzieje, , a oczy dalej mnie bolą, ale większą zagadką są testy alergiczne.
Nie wyszło mi uczulenie na żadną z roślin, a w okresach kiedy pyli dużo rzeczy mega źle się czuję, albo mam alergię na to, czego nie ma w testach, albo przyczyna jest jeszcze inna, zobaczymy co powie doktor.
Teraz czeka mnie następna partia testów i jeszcze pewnie parę różnych wizyt.
Z przyjemniejszych rzeczy weekend spędziłam w Sandomierzu.
Dużo łaziliśmy po rynku, odwiedziliśmy też jakiś bardzo wysoki budynek, w którym można było podziwiać widoki. 😉 Oczywiście bardzo chętnie skorzystałam z tej aktywności. 😉
I chyba uaktywnił mi się chwilowy lęk wysokości, starałam się nie patrzeć w dół, ale to niewiele pomagało. 😛
Oglądałam też makiety, i zastanawia mnie, dlaczego brajla który jest na nich umieszczony tak ciężko się czyta. 😀
Mieliśmy też kilka przygód, zmęczeni podróżą poszliśmy do restauracji, okazało się że nie ma tam mięsa, i tak właściwie to nie ma, nic. 😀
Potem co poniektórzy mieli chęć na gofry, ale ich też nie było.
No więc chęć ta przerodziła się w ochotę na ciasto, którego również nie udało nam się dostać. 😀 Skończyło się na lodach. Ja akurat nie jadłam, w ogóle ostatnio jestem jakaś antylodowa, mogło by tak zostać. 😀
Uczestniczyliśmy też w przejażdżce meleksem, całkiem fajne doświadczenie, szkoda tylko, że jest tak mało czasu na zwiedzanie wąwozu, bo parking dla meleksów jest mały, a pojazdów tych jest aż 35. 😀
Zwiedzaliśmy też podziemia, które są znacznie bardziej dostępne od tych pod krakowskim rynkiem, może dlatego że jest przewodnik, który ma coś sensownego do powiedzenia. Tych w Krakowie baardzo nie polecam, wszystko za szybami połączone z brakiem przewodnika, raczej średnio dla nas, chyba że jesteśmy z kimś kto bardzo lubi opisywać.
Pod koniec naszej wizyty udaliśmy się w góry Pieprzowe i było dość zabawnie, bo Rodzicielka z Pawłem po paru krokach zbulwersowani stwierdzili, że słabe te góry, bo małe i nic nie widać.
Okazało się, że trzeba pójść trochę dalej i wtedy widać nawet Wisłę. 🙂 Cisza spokój i cudowny klimat sprawiły, że dosyć długo siedzieliśmy na ławce i podziwialiśmy widoki. 😉
Z mniej przyjemnych rzeczy, pod koniec sierpnia czeka mnie batalia z Zusem, składaniem o rentę i całym pakietem łażenia po instytucjach, jeśli ktoś wie, co dokładnie mam zrobić, o co powinnam złożyć, gdzie i dlaczego akurat tam, to będę wdzięczna za informacje, bo na razie wizja jest przerażająca, a ja czuje się trochę jak dziecko we mgle. 😀
Z innych kwestii Lilka chyba ma nawrót, niby ostatnio jest dużo bardziej rozgadana niż wcześniej, choć nie sądziłam że to możliwe.
Reaguje na mnie za każdym razem gdy do niej podejdę, co sprawia że znacznie łatwiej będzie mi ją nagrać, ale jest też bardziej osowiała i znowu leci jej z pyszczka, chyba trzeba będzie przejść się do weta i zobaczyć czy te zęby które jej zostały nadają się jeszcze do czegokolwiek.
Jakby ktoś jeszcze nie wiedział na przełomie lipca i sierpnia będę w Warszawie, jeśli ktoś ma chęć na spotkanie, dajcie znać, jestem otwarta. Z resztą, jeśli ktoś z innego miejsca chciałby się ze mną zobaczyć, to też mówcie, coś się wymyśli. 🙂
Pozdrawiam Was. 🙂 Dajcie znać kto dotrwał.

Kategorie
Codzienność.

Przyjaźń międzygatunkowa, czyli o ostatnich dniach słów kilka. :)

Witajcie!
Skoro kilka razy w ostatnim czasie pomyślałam, że o wydarzeniach z ostatnich dni dało by się coś stworzyć, to trzeba się zabrać do dzieła.
Jak się za pewne domyślacie dzieje się dużo, bo, po pierwsze, jak zwykle biorę na siebie tyle rzeczy ile się tylko da, a po drugie, koniec roku zawsze obfituje w mnóstwo wydarzeń, które czasem prowadzą do odpoczynku i spokoju, a czasem przeciwnie.
U mnie na razie jest spokój, zobaczymy jak długo się utrzyma. 🙂
W zeszłą środę byliśmy na wycieczce w Płocku, w sumie dopiero w autokarze dowiedziałam się, kto właściwie jedzie, bo wcześniej wiedziałam tylko o części współwyczieczkowiczów. Droga była długa i trudna. 😀 Czułam się średnio, było dużo osób, a mój telefon radośnie postanowił nie współpracować, procenty baterii też się na mnie uwzięły, bo nieubłaganie spadały. 😀 Ale skutecznie umilało mi ją koleżeństwo, i wychowawczyni, z którą zaczęłam konwersować o książkach, a później przeszłyśmy przez mnóstwo innych tematów.
Pierwszym punktem był piknik, który miał być znacznie później.
Z powodu zmiany planów był wcześnie, co nie oznaczało nic specjalnie dobrego. Mnóstwo jedzenia, i mało ludzi chętnych by jeść. I tu, moi drodzy, opłaca się mój styl życia, mówiący, że im mniejsze śniadanie tym lepszy dzień. 😉 Chociaż to nie był mój dzień, więc moja pojemność była znacznie ograniczona, jak zwykle. 🙂
Po pikniku i koncercie uczniów liceum, które odwiedzaliśmy przyszedł czas na trochę międzygatunkowej przyjaźni. 🙂
Odwiedziliśmy płockie ZOO, Najpierw łaziliśmy sobie od tak, bez celu, oglądając zwierzątka i tworząc plan na później. Potem przyszedł czas na lekcje. Polegała ona na tym, że Pani opowiadała o zwierzaku, a potem każdy mógł potrzymać go na rękach.
Nie pamiętam chronologii, choć wiem, że na pewno najpierw był straszak, taki fajny, uroczy robaczek.
Później był chyba gekon, miła jaszczurka 🙂 Mogłabym taką mieć, choć lilianka raczej nie byłaby zadowolona, a śćiślej rzecz biorąc byłaby to dla niej szybka i smakowita przyjemność. 😉
Potem był jeszcze żółw, takie ciężkie pódełko z czterema wystającymi łapkami, 😉 z których nasza żółwiczka bardzo chciała zrobić użytek, ale niestety nie bardzo jej się udało przemieścić gdziekolwiek, łapki w dotyku przypominają trochę jaszczurkę.
Mieliśmy jeszcze kontakt z rzekotką, która wyglądem przypomina jaszczurkę, ale za to ma zupełnie inną skórę, taką żabią. 😉
I na koniec był przez jednych najbardziej wyczekiwany, a przez drugich najbardziej niechciany punkt planu, czyli mizianko z pytonem.
Pani najpierw dawała szansę pogłaskania gada, a potem pytała, czy dana osoba chcę go mieć na szyi, ja ominęłam wstępny etap, i mogłam przez chwile cieszyć się siedzącym na mnie kochanym stworzonkiem. 🙂
Potem było molo, szybka mrożona kawa i do domu.
W czwartek czynnością, którą wykonywałam przez znaczną część dnia było czytanie. Heksalogia o Dorze Wilk wciągnęła mnie tak, że każdą wolną chwilkę poświęcałam na czytanie. Udało mi się ją skończyć, siódmy dodatkowy tom też, i kilka opowiadań powiązanych z heksalogią. 🙂 Dawno nic mnie tak nie wciągnęło.
W piątek oczywiście zakończenie roku, było miło, ale standardowo, to że mam wakacje odczułam znacznie później.
Ten rok był trudny, ale jednocześnie pożyteczny, nie będę się szczególnie zagłębiać, ale ciesze się mimo wszystko że już się skończył, może w przyszłym będzie lepiej..
PO zakończeniu i spakowaniu wszystkich rzeczy, których było tak niesamowicie dużo, że musiałam załatwiać sobie dodatkowe torby i inne takie, udałam się na kawę do Pani Tereski.
Jeśli kiedyś napiszę listę dziękczynną dla Lasek, to kawa Pani Tereski będzie na jednym z pierwszych miejsc. A obok niej będzie mój wielki ponad półlitrowy kubek z napisem be happy. 🙂
Nikt nigdy i nigdzie nie zrobił i nie zrobi takiej kawy. 😀 I tak, wiem że generalizowanie nie jest dobre. 😉
Po kawie i przeniesieniu wszystkich rzeczy, którymi spokojnie można by obdarować pół internatu, przyszedł czas na krótki spacer po ZOO, tym razem warszawskim.
Miałyśmy z rodzicielką mało czasu, a jak wiecie, wszechświat lubi się podśmiewać z planujących ludzi, więc były korki, nawigacja miała swoje zdanie w kwestii tego, gdzie powinnyśmy jechać, które niestety diametralnie różniło się od rzeczywistości, po zaparkowaniu samochodu również nie kierowała nas do normalnego wejścia, tylko do jakiegoś innego i generalnie wszystko przeciw nam, ale w końcu misja zakończyła się sukcesem.
W samym ZOo tym razem nawet udało mi się zamienić kilka słów z hipopotamami, które były wyjątkowo rozmowne, i z rozdartymi arami, które miały dużą chęć udziobać moją rodzicielkę. 😀
Sobotę przeznaczyłam na odpoczywanie i walkę z upałem.No i oczywiście kontynuowanie czytania. 🙂
A w niedzielę byliśmy na prymicji.
Było bardzo pięknie i wzruszająco.
Przed mszą były piosenki z tekstami przerobionymi pod prymicjanta sama msza też była momentami wzruszająca, podobnie jak błogosławieństwo, które dostałam po niej od Łukasza, od teraz ojca Leoncjusza.
Dziwne uczucie, w sumie nie widziałam go dość długo, ale znałam go zanim wstąpił do zakonu, jeździłam z nim np. na motorze. 🙂 Samo przyjęcie też było niesamowite, miłe miejsce, dużo bardzo dobrego jedzenia, tańce i bardzo przyjazna atmosfera.
A ostatnie dni poświęcam tylko na walkę z upałem. 😉 Czasami odwiedzając działkę.
Nigdy nie lubiłam przesadnego ciepła, i takie temperatury jakie mamy teraz zdecydowanie nie wpływają dobrze na moje samopoczucie. Lilka natomiast przeciwnie, wydaje się być bardzo zadowolona z tego, że może bez ograniczeń wygrzewać się na słoneczku.
Uświadomiłam sobie też, że nigdy nie pisałam Wam zbyt dużo o Fafiku, terierku Pawła, którego zdjęcie było kiedyś na fb, i chyba trzeba będzie to nadrobić.
Tym razem nie obiecuje poprawy, bo z tych obietnic nic nie wynika, kiedy nie ma o czym pisać. 😀 Życzę Wam miłego czytania. 🙂

Kategorie
Codzienność.

Gdzie spędziłam weekend, czyli znowu jestem z kimś, a nawet u kogoś. :-)

Kategorie
Codzienność.

Przedświąteczny czas, czyli o wigiliach słów kilka. Jak zwykle z opóźnieniem!

Uwaga! Żeby nie było. Wpis opowiada o czasie od 16, do 20 grudnia. 😉
Witajcie witajcie?
Co tam ostatnio u mnie?
Przedświąteczny czas, za pewne jak u każdego.
Opiszę Wam mój przedświąteczny tydzień lekcyjny, bo warto!
W poniedziałek zaczęliśmy godziną wychowawczą, ale łączoną z technikum, nasze reakcje na siebie zawsze są piękne – "O BOże! Znowu z Wami?". Tak tak, my też chciały byśmy zmian, choć na naszych lekcjach bywa wesoło..
Na wychowawczej mówiliśmy o miesiącach, wojnach, obyczajach świątecznych itp, na historii w zasadzie kontynuowaliśmy temat.
Potem była religia, na której mnie i Izy, tak właściwie nie było.. Zostałyśmy zwolnione przez Panią polonistkę, ponieważ miałyśmy próbę do akademii. Poszło nam fajnie, i zostałyśmy wypuszczone, więc stwierdziłyśmy, że wypadało by wrócić na religię.
Nasze poniedziałkowe religie, to w ogóle ciekawe zjawisko. Ponieważ, religii nie prowadzi ksiądz Michał, który jest nauczycielem, prowadzi ją diakon – ksiądz Łukasz.. Bardzo sympatyczny człowiek, z resztą tak samo jak ksiądz Michał.
Na czwartej lekcji mieliśmy niemiecki. Właśnie skończyliśmy podręcznik dla pierwszej klasy! Na niemieckim Pan odpytywał nas ze słówek.
Na piątej lekcji, mieliśmy zastępstwo z Panią Asią. Sympatycznie było, jak zawsze. czytałyśmy mit o jaskini, Platona.
Na szóstej lekcji zaś dziewczyny miały polski, a ja poszłam do Pani Asi, na rozmowę, bo dziewczyny, wszystkie poza mną i Wiktorią, której nie było, pisały akurat poprawę ze sprawdzianu..PO szkole, Izu podzieliła się ze mną pierniczkami własnej roboty, a ja rozkminiałam, co było na ich górze, okazało się, że to lukier. A ja, w swej naiwności myślałam że to czekolada, ale gdy spróbowałam stwierdziłam, że YYYY kwaśne! Potem poszłam do P.Małgosi – internatowej psycholog, która również jest bardzo sympatyczna. Po powrocie, zgodnie z naszym zwyczajem, odprowadziłam Izę na orientację, łącząc się z nią w bólu, i poszłam na górę.
Sporo czasu spędziłam w szóstej grupie, rozkminiając co robi Pani Iza – wychowawczyni szóstki, potem zjadłam kolację, i powróciłam do szóstki, by poczekać na Klaudie, która zawsze się wszędzie spóźnia, w tym wypadku to dość pozytywna cecha, bo bywa śmiesznie. 🙂 POmogłam dziewczynom zrobić sałatkę, i poszłam z Klaudią na próbę, do kolejnego występu, tym razem chóralnego. Zaraz się dowiecie o co chodzi. Po próbie do internatu odprowadziła nas siostra Marta, która najpierw stwierdziła, że przecież sobie poradzimy, a potem, gdy zaczęłyśmy jej śpiewać, stwierdziła, że idzie z nami do końca. 🙂
We wtorek, nie było mnie od pierwszej do piątej lekcji, ponieważ – był u nas w Laskach kardynał Nycz. najpierw była próba, a potem kardynał się zjawił..
Było sympatycznie. PO przedstawieniu kardynał powiedział kilka słów, a potem były życzenia i łamanie się opłatkiem. Bieeeeeedna Zuzia, byłam jej przewodnikiem, najpierw prowadziłam ją ze szkoły, do biura, gdzie odbywała się uroczystość.. I Zuzia cały czas próbowała mi powiedzieć, że właśnie się zgubiłyśmy, no cóż, odnalazłyśmy się, i chyba odkryłam inną drogę do biura, od jakiejś dziwnej strony, tyle że nie była bym jej w stanie powtórzyć raczej.
Mała dygresja, ostatnio wieczorami, gdy przewodnicze niektórym słabowidzącym koleżankom, odkrywam nowe drogi, ciemność mi sprzyja!
A tak wracając do życzeń, pochodziłyśmy trochę po wielkim tłumie, doszłam do wniosku, że yyyy ja nikogo nie znam, i stwierdziłyśmy, że wracamy do szkoły.. Potem miałyśmy informatykę, na której nie działo się nic, bo Pan stwierdził, że możemy mieć przedświąteczną lekcję. A potem był niemiecki, gdzie słuchałyśmy kolęd i niemieckich piosenek dla dzieci, oraz tłumaczyłyśmy ich teksty na język polski. 🙂
Po powrocie ze szkoły, po zajmowałyśmy się chwilkę niczym, a potem poszłyśmy do domu chłobców na przedstawienie.. Stwierdziłam, że nigdy więcej nie założę koturn na cały dzień. To znaczy, doprecyzowując, tych, koturn. Strasznie niewygodne są.
Po przedstawieniu zajęłyśmy się z Izą grą w Farkle, przekonane, że nie ma zajęć z szołdałna. Myliłyśmy się! w pewnym momencie do naszego pokoju weszła Pani Agata, i radośnie oznajmiła, że idziemy.
Sympatycznie było, jak zawsze.
W środę zaś, był najciekawszy szkolnie dzień.
A dla czego?
A no dla tego, że prawie nie było lekcji..
Na pierwszej lekcji mieliśmy mieć zastępstwo z Panią Asią, ale w końcu mieliśmy okienko, a Pani Asia przyszła na ostatnie pięć minut i powiedziała , że możemy sobie już iść, jeśli chcemy.
Na drugiej lekcji, ja i Iza, zostałyśmy porwane przez Pana Dyrektora na próbę, a po próbie poszłyśmy na herbatkę do socjala. Ostatnio odkryłam sympatyczny czajnik w socjalu, zorientowałam się też w tym gdzie jest herbata, cukier itp. Wiem, trochę długo mi to zajęło. Ale unikałam tego miejsca, ze względu na ilość ludzi. Do pewnych czynności potrzebuje skupienia, a ludzie mnie usilnie rozpraszają. Inna rzecz, że czasem nawet ciężko jest się tam dopchać.
Na trzeciej lekcji, mieliśmy kolejne zastępstwo z Panią Asią. na którym uczyliśmy się filozofii, było ciekawie, odpowiedziałam na wszystkie pytania, które były pod tekstem, a nawet na te, których nie było.. 😀
A po trzeciej lekcji, bezpośrednio zaczęła się akademia. Przeczytałyśmy teksty, pośpiewałyśmy kolędy, i przyszedł czas na życzenia. Najpierw chodziłam z Zuzią, a potem z Izą, a i tak znalazłyśmy mało interesujących, i chcących z nami współpracować osób. Na piątej lekcji, mieliśmy mieć zastępstwo z Panią Ewą. Ale pojawił się problem, uroczystości nadal trwały, zarówno w nauczycielskim, jak i na holu. Nie ważne, że na holu te uroczystości polegały, na wzajemnym gadaniu w małych grupkach. Dla klimatu były kolędy puszczone z głośnika.. 🙂
My z Izą, czasem Wiktorią i Zuzią, ale głównie z Izą, chodziłyśmy przez całe okienko wszędzie, gdzie się tylko dało, zaglądając do wszystkich sal, denerwując innych, i prosząc o przejście, a także płacząc ze śmiechu z naszych pomysłów, i koleżanki krzyczącej "Uwaga, moja twarz"! Do tej pory nie wiem, o co jej chodziło.. 🙂
Przed szóstą lekcją dostaliśmy prezenty, od jakiejś szkoły.. Pamiętam, że miałam dużo czekolad, dwa pendrivey, z czego jeden bardzo dziwny, nie podobny do pendrajwa i delicje.
Po lekcjach, poszłyśmy do internatu, i zaczęłyśmy się szykować na internatową wigilię, a szykowanie to, polegało głównie na siedzeniu, siedzeniu, a jakby ktoś pytał to jeszcze siedzeniu, a, no i nic nie robieniu oczywiście, żeby nie było wątpliwości. A tak poważnie, ja rozmawiałam z kilkoma sympatycznymi osobami, grałam chwilę w farkle, i szykowałam sobie sukienkę, oraz inne dodatki typu kolczyki.
Na wigilii internatowej, również było sympatycznie, najpierw były jasełka. A potem składanie życzeń i posiłek. Było mi bardzo miło, bo złożyło mi życzenia dużo osób takich, po których się tego nie spodziewałam, ale także takich, które są mi dość bliskie..
Po poczęstunku, było kolędowanie, nawet odważyłam się wyjść na środek, i w towarzystwie koleżanek i Pani Agatki, którą serdecznie pozdrawiam, bo wiem, że czyta, coś wykonać.
W czwartek na pierwszej lekcji, mieliśmy rozszerzenie z Panią Jolą, na którym robiliśmy sudoku, i próbowaliśmy z czterech różnych, dziwnych, kanciastych klocków ułożyć literkę,t..
Na drugiej lekcji, również mieliśmy zastępstwo z Panią Jolą, na którym słuchaliśmy muzyki..
Na następnych dwóch lekcjach był WF-y, na których ubłagaliśmy Pana, by iść na Szołdałna.
A potem, zostałyśmy zwolnione, ponieważ w laskach było radio złote przeboje, i grupa Prestige MJM, zjedliśmy obiad, i poszliśmy na próbę do świetlicy.
Śpiewaliśmy, a chętne osoby udzielały wywiadu, w tym ja. Mówiłam coś o świętach, i kilka słów o tym, dla czego lubię Bocellego, bo ogólnie dostaliśmy od nich bilety na jego koncert.
Dodatkowymi upominkami były także, czekoladowy medal, oraz kubek, płyta i coś jeszcze z tego co pamiętam. 🙂
Wieczorkiem, spędziłam sympatycznie czas z Izą, Wiktorią, i Agatką na wspólnych wygłupach.. 🙂
W piątek, lekcje rozpoczęliśmy religią, na której jak zawsze było sympatycznie.
Na drugiej, trzeciej i czwartej lekcji, trwała nasza wigilia klasowa.
Najpierw, dzięki uprzejmości naszego wychowawcy, zjedliśmy uszka z barszczem. 🙂 Potem, była pyszna sałatka z łososiem, moje klimaty. A potem był makowiec.
W tle leciały kolędy.. Mieliśmy także sympatyczne towarzystwo, w postaci Pana Dyrektora, Pana Marka, czyli naszego wychowawcy, a potem pani Asi i Pani Joli, ogólnie było bardzo fajnie!
Na piątej, ostatniej przedświątecznej lekcji zaś, był polski. Na którym również słuchaliśmy kolęd, oraz kończyliśmy przypowieści biblijne.
Pozdrawiam Was, i życzę miłego czytania!

EltenLink