Kategorie
Lilka, czyli wszystko co kocie.

Rozgadana Liliana. :)

Kategorie
Codzienność.

Wakacyjne aktywności i strrasznie dużo planów.

Dzień dobrrrry! 🙂
Mam czas i chęci więc piszę. 🙂
Bardzo ładnie proszę o komentarze, bo chciałabym wiedzieć kto czyta, także milczących do tej pory zachęcam do ujawnienia się. 😉
Lipiec u mnie w tym roku jest znacznie mniej aktywnym miesiącem, na sierpień mam mnóstwo planów, i strrrasznie dużo rzeczy, które koniecznie muszę wtedy zrobić.
Ostatnio był u mnie Papier, dużo miłych rozmów i sympatycznego czasu. 🙂 Udało nam się między innymi okiełznać Asusa, któremu na początku ciężko szła współpraca z nami.
Najpierw zaczął do nas mówić po angielsku, no problem, ogarniemy.
Gorzej, że potem jako wybrany język był polski, a on dalej mówił po angielsku, i jeszcze bezczelnie oznajmiał z tym swoim brytyjskim akcentem, że wybranym językiem jest polski. Prześmiesznie to brzmiało w jego wykonaniu.
Udało mi się też przestraszyć telefon, ale tym razem nie mój.
Papier sprawdzał coś lookoutem, jest to aplikacja dla nas, za pomocą której można np. odczytać treść dokumentu, czy napis na czymś. Powiem Wam, że całkiem dobrze się sprawdza. 🙂
W każdym razie, jeśli jest ciemno, telefon włącza latarkę, żeby lepiej widzieć. 😉
Ja Papier zrób coś, ta latarka strasznie mi daje po oczach.
Telefon – Jest ciemno, latarka wyłączona.
Bardzo ładnie się zachował. 😉 Może widział jak się zwracam do Asusa i nie chciał doświadczyć tego samego. 😀
Ostatnio też dużo chodzę po lekarzach, bo trzeba wszystko pokontrolować.
Niby jest w miarę OK, ale chyba nie do końca. Byłam np. u okulisty, teoretycznie nic się nie dzieje, , a oczy dalej mnie bolą, ale większą zagadką są testy alergiczne.
Nie wyszło mi uczulenie na żadną z roślin, a w okresach kiedy pyli dużo rzeczy mega źle się czuję, albo mam alergię na to, czego nie ma w testach, albo przyczyna jest jeszcze inna, zobaczymy co powie doktor.
Teraz czeka mnie następna partia testów i jeszcze pewnie parę różnych wizyt.
Z przyjemniejszych rzeczy weekend spędziłam w Sandomierzu.
Dużo łaziliśmy po rynku, odwiedziliśmy też jakiś bardzo wysoki budynek, w którym można było podziwiać widoki. 😉 Oczywiście bardzo chętnie skorzystałam z tej aktywności. 😉
I chyba uaktywnił mi się chwilowy lęk wysokości, starałam się nie patrzeć w dół, ale to niewiele pomagało. 😛
Oglądałam też makiety, i zastanawia mnie, dlaczego brajla który jest na nich umieszczony tak ciężko się czyta. 😀
Mieliśmy też kilka przygód, zmęczeni podróżą poszliśmy do restauracji, okazało się że nie ma tam mięsa, i tak właściwie to nie ma, nic. 😀
Potem co poniektórzy mieli chęć na gofry, ale ich też nie było.
No więc chęć ta przerodziła się w ochotę na ciasto, którego również nie udało nam się dostać. 😀 Skończyło się na lodach. Ja akurat nie jadłam, w ogóle ostatnio jestem jakaś antylodowa, mogło by tak zostać. 😀
Uczestniczyliśmy też w przejażdżce meleksem, całkiem fajne doświadczenie, szkoda tylko, że jest tak mało czasu na zwiedzanie wąwozu, bo parking dla meleksów jest mały, a pojazdów tych jest aż 35. 😀
Zwiedzaliśmy też podziemia, które są znacznie bardziej dostępne od tych pod krakowskim rynkiem, może dlatego że jest przewodnik, który ma coś sensownego do powiedzenia. Tych w Krakowie baardzo nie polecam, wszystko za szybami połączone z brakiem przewodnika, raczej średnio dla nas, chyba że jesteśmy z kimś kto bardzo lubi opisywać.
Pod koniec naszej wizyty udaliśmy się w góry Pieprzowe i było dość zabawnie, bo Rodzicielka z Pawłem po paru krokach zbulwersowani stwierdzili, że słabe te góry, bo małe i nic nie widać.
Okazało się, że trzeba pójść trochę dalej i wtedy widać nawet Wisłę. 🙂 Cisza spokój i cudowny klimat sprawiły, że dosyć długo siedzieliśmy na ławce i podziwialiśmy widoki. 😉
Z mniej przyjemnych rzeczy, pod koniec sierpnia czeka mnie batalia z Zusem, składaniem o rentę i całym pakietem łażenia po instytucjach, jeśli ktoś wie, co dokładnie mam zrobić, o co powinnam złożyć, gdzie i dlaczego akurat tam, to będę wdzięczna za informacje, bo na razie wizja jest przerażająca, a ja czuje się trochę jak dziecko we mgle. 😀
Z innych kwestii Lilka chyba ma nawrót, niby ostatnio jest dużo bardziej rozgadana niż wcześniej, choć nie sądziłam że to możliwe.
Reaguje na mnie za każdym razem gdy do niej podejdę, co sprawia że znacznie łatwiej będzie mi ją nagrać, ale jest też bardziej osowiała i znowu leci jej z pyszczka, chyba trzeba będzie przejść się do weta i zobaczyć czy te zęby które jej zostały nadają się jeszcze do czegokolwiek.
Jakby ktoś jeszcze nie wiedział na przełomie lipca i sierpnia będę w Warszawie, jeśli ktoś ma chęć na spotkanie, dajcie znać, jestem otwarta. Z resztą, jeśli ktoś z innego miejsca chciałby się ze mną zobaczyć, to też mówcie, coś się wymyśli. 🙂
Pozdrawiam Was. 🙂 Dajcie znać kto dotrwał.

Kategorie
Codzienność.

Przyjaźń międzygatunkowa, czyli o ostatnich dniach słów kilka. :)

Witajcie!
Skoro kilka razy w ostatnim czasie pomyślałam, że o wydarzeniach z ostatnich dni dało by się coś stworzyć, to trzeba się zabrać do dzieła.
Jak się za pewne domyślacie dzieje się dużo, bo, po pierwsze, jak zwykle biorę na siebie tyle rzeczy ile się tylko da, a po drugie, koniec roku zawsze obfituje w mnóstwo wydarzeń, które czasem prowadzą do odpoczynku i spokoju, a czasem przeciwnie.
U mnie na razie jest spokój, zobaczymy jak długo się utrzyma. 🙂
W zeszłą środę byliśmy na wycieczce w Płocku, w sumie dopiero w autokarze dowiedziałam się, kto właściwie jedzie, bo wcześniej wiedziałam tylko o części współwyczieczkowiczów. Droga była długa i trudna. 😀 Czułam się średnio, było dużo osób, a mój telefon radośnie postanowił nie współpracować, procenty baterii też się na mnie uwzięły, bo nieubłaganie spadały. 😀 Ale skutecznie umilało mi ją koleżeństwo, i wychowawczyni, z którą zaczęłam konwersować o książkach, a później przeszłyśmy przez mnóstwo innych tematów.
Pierwszym punktem był piknik, który miał być znacznie później.
Z powodu zmiany planów był wcześnie, co nie oznaczało nic specjalnie dobrego. Mnóstwo jedzenia, i mało ludzi chętnych by jeść. I tu, moi drodzy, opłaca się mój styl życia, mówiący, że im mniejsze śniadanie tym lepszy dzień. 😉 Chociaż to nie był mój dzień, więc moja pojemność była znacznie ograniczona, jak zwykle. 🙂
Po pikniku i koncercie uczniów liceum, które odwiedzaliśmy przyszedł czas na trochę międzygatunkowej przyjaźni. 🙂
Odwiedziliśmy płockie ZOO, Najpierw łaziliśmy sobie od tak, bez celu, oglądając zwierzątka i tworząc plan na później. Potem przyszedł czas na lekcje. Polegała ona na tym, że Pani opowiadała o zwierzaku, a potem każdy mógł potrzymać go na rękach.
Nie pamiętam chronologii, choć wiem, że na pewno najpierw był straszak, taki fajny, uroczy robaczek.
Później był chyba gekon, miła jaszczurka 🙂 Mogłabym taką mieć, choć lilianka raczej nie byłaby zadowolona, a śćiślej rzecz biorąc byłaby to dla niej szybka i smakowita przyjemność. 😉
Potem był jeszcze żółw, takie ciężkie pódełko z czterema wystającymi łapkami, 😉 z których nasza żółwiczka bardzo chciała zrobić użytek, ale niestety nie bardzo jej się udało przemieścić gdziekolwiek, łapki w dotyku przypominają trochę jaszczurkę.
Mieliśmy jeszcze kontakt z rzekotką, która wyglądem przypomina jaszczurkę, ale za to ma zupełnie inną skórę, taką żabią. 😉
I na koniec był przez jednych najbardziej wyczekiwany, a przez drugich najbardziej niechciany punkt planu, czyli mizianko z pytonem.
Pani najpierw dawała szansę pogłaskania gada, a potem pytała, czy dana osoba chcę go mieć na szyi, ja ominęłam wstępny etap, i mogłam przez chwile cieszyć się siedzącym na mnie kochanym stworzonkiem. 🙂
Potem było molo, szybka mrożona kawa i do domu.
W czwartek czynnością, którą wykonywałam przez znaczną część dnia było czytanie. Heksalogia o Dorze Wilk wciągnęła mnie tak, że każdą wolną chwilkę poświęcałam na czytanie. Udało mi się ją skończyć, siódmy dodatkowy tom też, i kilka opowiadań powiązanych z heksalogią. 🙂 Dawno nic mnie tak nie wciągnęło.
W piątek oczywiście zakończenie roku, było miło, ale standardowo, to że mam wakacje odczułam znacznie później.
Ten rok był trudny, ale jednocześnie pożyteczny, nie będę się szczególnie zagłębiać, ale ciesze się mimo wszystko że już się skończył, może w przyszłym będzie lepiej..
PO zakończeniu i spakowaniu wszystkich rzeczy, których było tak niesamowicie dużo, że musiałam załatwiać sobie dodatkowe torby i inne takie, udałam się na kawę do Pani Tereski.
Jeśli kiedyś napiszę listę dziękczynną dla Lasek, to kawa Pani Tereski będzie na jednym z pierwszych miejsc. A obok niej będzie mój wielki ponad półlitrowy kubek z napisem be happy. 🙂
Nikt nigdy i nigdzie nie zrobił i nie zrobi takiej kawy. 😀 I tak, wiem że generalizowanie nie jest dobre. 😉
Po kawie i przeniesieniu wszystkich rzeczy, którymi spokojnie można by obdarować pół internatu, przyszedł czas na krótki spacer po ZOO, tym razem warszawskim.
Miałyśmy z rodzicielką mało czasu, a jak wiecie, wszechświat lubi się podśmiewać z planujących ludzi, więc były korki, nawigacja miała swoje zdanie w kwestii tego, gdzie powinnyśmy jechać, które niestety diametralnie różniło się od rzeczywistości, po zaparkowaniu samochodu również nie kierowała nas do normalnego wejścia, tylko do jakiegoś innego i generalnie wszystko przeciw nam, ale w końcu misja zakończyła się sukcesem.
W samym ZOo tym razem nawet udało mi się zamienić kilka słów z hipopotamami, które były wyjątkowo rozmowne, i z rozdartymi arami, które miały dużą chęć udziobać moją rodzicielkę. 😀
Sobotę przeznaczyłam na odpoczywanie i walkę z upałem.No i oczywiście kontynuowanie czytania. 🙂
A w niedzielę byliśmy na prymicji.
Było bardzo pięknie i wzruszająco.
Przed mszą były piosenki z tekstami przerobionymi pod prymicjanta sama msza też była momentami wzruszająca, podobnie jak błogosławieństwo, które dostałam po niej od Łukasza, od teraz ojca Leoncjusza.
Dziwne uczucie, w sumie nie widziałam go dość długo, ale znałam go zanim wstąpił do zakonu, jeździłam z nim np. na motorze. 🙂 Samo przyjęcie też było niesamowite, miłe miejsce, dużo bardzo dobrego jedzenia, tańce i bardzo przyjazna atmosfera.
A ostatnie dni poświęcam tylko na walkę z upałem. 😉 Czasami odwiedzając działkę.
Nigdy nie lubiłam przesadnego ciepła, i takie temperatury jakie mamy teraz zdecydowanie nie wpływają dobrze na moje samopoczucie. Lilka natomiast przeciwnie, wydaje się być bardzo zadowolona z tego, że może bez ograniczeń wygrzewać się na słoneczku.
Uświadomiłam sobie też, że nigdy nie pisałam Wam zbyt dużo o Fafiku, terierku Pawła, którego zdjęcie było kiedyś na fb, i chyba trzeba będzie to nadrobić.
Tym razem nie obiecuje poprawy, bo z tych obietnic nic nie wynika, kiedy nie ma o czym pisać. 😀 Życzę Wam miłego czytania. 🙂

Kategorie
Lilka, czyli wszystko co kocie.

Kilka słów o bezzębnej Lilce i dużo obietnic, audio.

„Jezus malusieńki” , Scieżka Do betlejem, Zgierz. :)

EltenLink